Ten weekend miał stać pod znakiem wyjazdu integracyjnego z pracy. Łódki, Mazury i czas zorganizowany (w większości na środku jeziora) więc jak tu pobiegać? Myślałem, myślałem i wymyśliłem: i tak nie chciałem zostawiać rodziny na cały week-end więc zabrałem się samochodem z Warszawy na Mazury a nie z całą ferajną autobusem czyli na miejsce dojechałem dużo szybciej. Pierwszy nocleg był w ośrodku wypoczynkowym nam małym jeziorem obok wioski Harsz a drugi w porcie w Węgorzewie. Wymyśliłem więc że dojadę samochodem do Węgorzewa, zostawię go tam i dobiegnę do ośrodka a następnego dnia gdy dopłyniemy łódkami do Węgorzewa będę mógł sobie wrócić samochodem do domu. Odległość do przebiegnięcia to ok. 16,5km - nigdy jeszcze tak daleko nie biegłem i trochę się tego dystansu bałem. Biegłem więc spokojnie i było super. Najpierw długi odcinek nową ścieżką rowerową połączoną z chodnikiem a potem drogą gruntową przez pola i na końcu przez las. Dopiero pod sam koniec miałem małe problemy z bólem mięśni ale ogólne samopoczucie było znakomite. Wystarczy mi tylko prysznic i byłem gotowy usiąść z kolegami do kolacji przy ognisku.
Ten bieg utwierdził mnie w przekonaniu że jest światełko w tunelu - mam szanse przebiec maraton! Dystans dużo dłuższy od mojego najdłuższego do tej pory biegu (w Londynie) a tempo praktycznie to samo! Tutaj nie było już przekłamania gps'a bo nie było pętli - bieg właściwie w tym samym kierunku cały czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz