niedziela, 25 marca 2012

7 Półmaraton Warszawski

Mój debiut na dystansie półmaratonu wypadł w piękny dzień. Młodsza córka jako niezawodny budzik który nie ma problemów ze zmianą czasu obudziła nas rano (swoją drogą ciekawe ile osób zaspało z powodu przesunięcia wskazówek zegarów wczorajszej nocy o godzinę w przód?). Zjadłem coś lekkiego - płatki z mlekiem, zagryzłem ciasteczkami co to niby przez 4 godziny uwalniają węglowodany, sprawdziłem temperaturę - było już około 9 stopni i zdecydowałem że zakładam krótkie spodenki, koszulkę na ramiączkach (kupioną na maraton w Paryżu - jak testować to testować). Do tego opaskę na głowę żeby pot mnie nie zalał a wiatr nie oderwał uszu, do opaski na ramię wrzuciłem telefon, dokumenty samochodowe i prawo jazdy a do mini kieszonki w spodenkach kluczyki od samochodu i byłem gotowy.
Dojechałem na miejsce, zaparkowałem w okolicy ulicy Francuskiej - wszystkim te okolice na przyszłą okazję polecam i poszedłem na stadion (jakże to inaczej brzmi niż 3 lata temu gdy to oznaczało "idę kupić ubranie w stylu disco-polo albo pirackie oprogramowanie"). Im bliżej stadionu tym mniej na ulicy spotykało się "normalnych" ludzi a tym więcej biegaczy, pod stadionem było nas po prostu zatrzęsienie!

 
Przekazałem koledze pakiet startowy który mu odebrałem dzień wcześniej, zaszedłem do ubikacji i poszedłem na start. Z ubikacją się martwiłem czy nie przyciśnie mnie na trasie ale stres przedstartowy zadziałał zbawiennie - zwykle chodzę tam gdzie nawet król piechotą raz dziennie na "większe sprawy" a dzisiaj przed startem byłem w sumie trzy razy. Grunt że nie było z tym problemów w trakcie samego biegu. W strefie startowej spotkałem kolegę ze studiów z którym się tam umówiłem, pogadaliśmy i zaraz się zaczęło. Najpierw - przymusowy przed tym biegiem "Sen o Warszawie" Niemena i... start! Stanąłem pod koniec pierwszej części żółtej strefy startowej czyli tak jak bym chciał mieć wynik poniżej 1:40 - tłoku nie było wcale na szczęście, już od prawie samego początku można było biec bez potykania się o innych - aż dziw bo przecież biegło ponad 7 tysięcy biegaczy.
Kolega wyrwał szybciej mimo że chciał pobiec trochę wolniej bo na 1:42-1:43 ale inaczej rozkłada siły. Ja miałem zamiar biec 4:40/km (czyli 1:38:27) i tak ustawiłem wirtualnego partnera w gremlinie ale miałem cichą nadzieję że cokolwiek urwę z tego planu. Zaczęło się naprawdę fajnie - atmosfera tłumu biegaczy, ludzi dopingujących na trasie podziałała i pierwsze kilometry robiłem za szybko (wbrew mojemu planowi). Start z mostu to bardzo fajny pomysł, bałem się o wiatr który nas wychłodzi ale nie było źle - byłem bardzo lekko ubrany a nie zmarzłem, akurat w trakcie biegu wiatru mocnego nie było a słonko operowało ale nie za mocno - były chyba idealne warunki do bicia rekordów.
Pierwszy kilometr w 4:32 - za szybko, trochę zwolniłem i po wbiegnięciu na Krakowskie Przedmieście, na drugim kilometrze było już lepiej: 4:40 - idealnie jak miało być. Trzeci kilometr wypadł w okolicach kościoła św. Anny - tempo 4:29 - znowu za szybko ale pewnie ci wszyscy kibice tak na mnie podziałali. Przy zakręcie zobaczyłem Pawła ale nie zdążyłem krzyknąć bo byłem za daleko. To nic, czytam jego bloga i wiem że pójdzie dopingować dalej na inną część trasy - tam go wynajdę. Miodowa, Konwiktorska, Zakroczymska - ładne okolice, tak mi schodzą kilometry #4 (4:30) i #5 (4:27). Znowu biegnę za szybko, boję się że nie wytrzymam. Wbiegamy do Cytadeli - co chwilę żołnierz na warcie (też tak stałem kilka razy), jakieś wojskowe sprzęty a na końcu zespół muzyczny - kilometr numer 6 w 4:34, znowu za szybko ale już mi jest wszystko jedno - jestem rozgrzany i myślę sobie że wytrzymam to tempo.
Wbiegamy na Wisłostradę i tutaj będę biegł teraz prawie 5 kilometrów. Zaczyna się miło - ostrym zbiegiem z Cytadeli co widać po tempie kilometra (#7): 4:25, kolejne będą w: 4:28, 4:34, 4:29, 4:37. Na Wisłostradzie nic ciekawego się nie dzieje - biegnie się dobrze, nie czuję jeszcze zmęczenia, wypatruję Pawła przed tunelem i zaraz za ale nie usadowił się tutaj. W tunelu kolejna stacja nawadniania i kolejne maty sczytujące "chipy" i kolejne zespoły które bardzo pomagały grając energetyczną muzykę. Ludzie pozdrawiający a nawet kilka osób czytało nasze imiona z numerów startowych i dopingowało nas po imieniu - to było super miłe!
Za półmetkiem zaczyna się cięższy okres - na razie delikatnie pod górę, na 12 kilometrze minąłem kolegę z którym startowalismy razem i chwilę potem - wreszcie znalazłem kolegę blogacza - Pawła - nigdy się na żywo nie widzieliśmy więc podbiegłem się przywitać bo by mnie nie poznał i poleciałem dalej - 12 km zrobiłem w 4:27. Potem Robrat, Myśliwiecka obok radiowej Trójki i skręt w prawo w Łazienki. 13 kilometr w 4:32 - nic nie zapowiada tego się stanie (ale nie uprzedzajmy faktów jak mówi pan Wołoszański). A żeby fakty omówić wrzucę profil trasy:
Tak, teraz nastąpiła próba w stylu "pokaż ile jesteś warty" czyli Agrykola - ten pik w okolicy 14 kilometra. Wyszło moje bieganie po płaskim (Mazowsze - płasko jak stół) i zupełnie odpadłem. Niby biegłem ale raczej do truchtu to można zaliczyć bo mimo uśrednienia tego krótkiego odcinka 14 kilometr wyszedł w 5:05. Zaraz potem był ostry zbieg ale nie odzyskałem oczywiście tej straty, 15 kilometr wyszedł w 4:33 i od tego momentu było już tylko gorzej. Zaczęły się myśli "co ja tutaj robię" i wypatrywanie kolejnych oznaczeń kilometrów z utęsknieniem.
Trasa obiegała Łazienki - 16 kilometr w 4:45 - jeszcze do zaakceptowania, 17 kilometr skończył się w momencie ponownego wbiegnięcia na Wisłostradę i pamiętam że czułem już wtedy że biegnę za wolno a było jeszcze nie tragicznie: 4:48.
Najgorsze były kolejne trzy kilometry - przebiegnięte Wisłostradą do "ślimaka" którym wbiegliśmy na most. Czasy były: 5:03, 5:06, 4:54 i to było widać - biegacze wyprzedzali mnie a do tej pory raczej było na odwrót a dużo osób biegło w bliskiej odległości ode mnie przez wiele kilometrów. Ostatni podbieg - ten "ślimak" nie dał mi się we znaki - był krótki a ja już wiedziałem że zaraz meta. Ostatni kilometr - znowu po moście, poczułem przypływ sił - wyszedł w 4:36 i finisz - zacząłem około 400m przed metą, na ostatnich metrach ktoś chciał mnie wyprzedzić mimo finiszowania - zerwałem się do sprintu i chyba jednocześnie wpadliśmy na metę. Za metą ten biegacz mi pogratulował chociaż chyba obaj sobie gratulowaliśmy bez słów bo sił nie było.
Medal, woda, izotonik, folia, gorąca zupa, telefon do rodziny - trochę jak przez mglę bo zmęczenie było ogromne. Przyszedł do mnie za chwilę automatyczny sms:
Wynik: 1:38:18 - mój pierwszy rekord życiowy w półmaratonie.
Przy oddawaniu chipa (trzeba było spomiędzy sznurówek wyplątać) obok przykucnął Robert Korzeniowski - fajnie było pogadać ze złotym medalistą olimpijskim, nawet przez te kilka chwil. Wcześniej odnalazł mnie kolega ze studiów - dobiegł chyba 1,5 minuty po mnie - bardzo dobry wynik jak na zawodnika który nie trenował już jakiś czas biegania.

Podsumowanie: start oceniam na więcej niż dobrze - męczy mnie trochę to spuchnięcie na 18,19,20km ale wynik końcowy jest bardzo dobry. Przecież jak zaczynałem myśleć o półmaratonie to chciałem przebiec go w 1:45, potem myślałem o 1:40 ale nie byłem pewny czy się uda. W końcu udało się 1:38:18 a gdyby nie Agrykola to myślę że minutę z tego byłbym w stanie urwać, ale to będzie plan na następny raz.

Na koniec kilka zdjęć - nie mam swoich z biegu bo jeszcze na sieci ich nie wrzucili organizatorzy, jak się pojawią to na pewno dorzucę w oddzielnym wpisie.


Najważniejsze gratulacje:

I jeszcze należą się podziękowania dla mojej kochanej małżonki za wspieranie mnie!

7 komentarzy:

  1. Gratulacje! Super wynik w debiucie :) Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. A mówiłem, że bez problemu dasz radę!:) Gratulacje! Ja też jestem zadowolony 1:39:19, a najważniejsze, że utrzymałem ładne równe tempo cały czas, z fajnym przyspieszeniem na ostatnich kilometrach. Teraz zamierzam systematyczniej trenować i przy kolejnej okazji Cię przegonić:)

    OdpowiedzUsuń
  3. GRATULUJE!!!!

    ja powalcze w Sielesia, ale na pewno nie o taki rezultat!

    Ciesze się Twoim(Waszym) szczęściem!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki wszystkim, fajnie wiedzieć że ktoś czasami tu zajrzy :) Krasus - no to ty też miałeś dużo lepszy wynik niż wcześniej liczyłeś! Tylko minuta różnicy - spokojnie do zrobienia ale ja też nie mam zamiaru odpoczywać ;)
    "przyszły maratończyk" - trochę cierpliwości i nie będzie problemu, a im dalej w las tym zwykle chętniej się biega - to uzależnia :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Postęp jaki zrobiłeś od jesieni wzbudza wielki respekt. Jesienią byłem od Ciebie lepszy na 10 km o 4 minuty, dziś przegoniłeś mnie w półmaratonie o minutę, kapelusze z głów! Widać, że Twoje regularne treningi przyniosły efekt:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratulacje!!!
    Oby więcej takich debiutów :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki jeszcze raz wszystkim! Za dwa tygodnie prawdziwy debiut - już zaczynam odczuwać potrzebę częstszego zachodzenia do toalety :) stres przedstartowy pewnie to się nazywa...

    OdpowiedzUsuń

ADs