Nie było jeszcze nigdy takiego biegu gdzie moja skromna czteroosobowa rodzina wystawiłaby... czterech reprezentantów! A tak właśnie było w ostatnią sobotę w Piasecznie. Korzystając z pomocy nieocenionej kochanej Babci mogliśmy się tak zorganizować że wszyscy czworo wzięliśmy udział w biegach. Najpierw plan był że tylko nasze córki i Karolina pobiegną a ja będę robił za wsparcie techniczne czyli dopingował i pilnował dzieci, ale skoro mieliśmy możliwość to dopisałem się w ostatniej chwili do listy startujących.
Na miejsce przyjechaliśmy przed startem dzieci planowanym na 17:00 i przywitała nas ulewa a właściwie taki mały huragan - przechodziła akurat nad stadionem taka burza że gałęzie leciały z drzew a deszczu spadło ogromnie dużo. Na szczęście było to równie krótkie co intensywne i biegi dzieci odbyły się chociaż z małym opóźnieniem. Nasze córki ustawiły się na linii startu i po wystrzale startera... jedna pobiegła ze mną a druga zamiast pobiec z Mamą to się rozpłakała bo się wystraszyła huku (ma dopiero 2,5 roku). Z pomocą Mamy jednak dotarła na metę, dostała cukierki jak wszyscy no i dyplom. Te pierwsze zawody naszej Agatki to było całe 70 metrów (miało być więcej chyba 200 ale zalało ulicę więc skrócono dystans), nawet włączyłem zegarek żeby zmierzyć czas - nasza starsza Małgosia przebiegła to w 27 sekund :)
Potem z racji małego rozgardiaszu z powodu tej burzy postanowiliśmy że odwiozę je do domu z Babcią a my we dwójkę pobiegniemy już bez kibiców. To był pierwszy start mojej Żonki w biegu masowym na czas a dla mnie debiut w roli zająca. Oboje więc mieliśmy tremę i emocje były nawet dla mnie dość duże mimo że podobnych biegów mam już dużo za sobą. Ustawiliśmy się pod koniec stawki i poczekaliśmy na strzał startera. W sumie dobrze że zostaliśmy sami bo tym razem oprócz zwyczajowego sygnału startu był jeszcze chwilkę potem wystrzał jak z armaty, to dopiero mogłoby wystraszyć. Ruszyliśmy powoli, ja kontrolowałem tempo i próbowałem nie gadać za dużo a jednocześnie zagrzewać do walki. Cel był ambitny - złamanie po raz pierwszy 30 minut a jak się uda to nawet zejście do 28 minut. Trochę mnie to zaskoczyło bo 2 minuty to bardzo dużo więc zaproponowałem że pierwszy kilometr biegniemy tak jak pozwali samopoczucie a potem wejdziemy na odpowiednie tempo. Na 28 minut musiałoby to być w granicach 5:36 więc bardzo szybko jak na zwykłe spokojne tempo mojej Połowicy które było powyżej 6 minut na kilometr. Wydaawało mi się to mało możliwe - zmęczyłaby się na początku więc stąd ten pomysł żeby pierwszy kilometr przebiec bez patrzenia na czas. Wyszedł i tak dość szybko bo 5:54 czyli na czas poniżej 30 minut co było podstawowym celem przecież. Od drugiego kilometra zacząłem kontrolować tempo i spróbowaliśmy biec szybciej - wyszło fajnie bo 5:38, trasa wiodła w tej części przez las. Było trochę magicznie - zaraz po burzy, przyjemny chłód i słońce przebijające się przez dość gęste drzewa nad drogą - zapamiętałem że to bardzo ładnie wyglądało. Na trzecim kilometrze tempo spadło do tego z pierwszego kilometra, nie pamiętam dlaczego, pod górkę chyba nie było. Czwarty kilometr już szybciej - było znowu przez ten las co był na drugi kilometrze, co ciekawe minęliśmy tutaj naszego wikarego którego zauważyła i poznała Karolina, mimo że była już zmęczona. W sumie to mamy zdrową kadrę w parafii bo tego samego dnia rano gdy biegałem mijałem proboszcza w sportowych ciuchach na rowerze :) Wracając do biegu - wymieniliśmy pozdrowienia, dostaliśmy życzenia powodzenia i patrząc na czas to zadziałało. Do tej pory biegliśmy na czas 29 minut co i tak byłoby dobrym wynikiem ale ostatni kilometr przyspieszyliśmy już znacznie i wyszedł najszybciej: 5:16! Dzięki temu zamiast 29 na mecie mieliśmy niecałe 28,5! Wyprzedzaliśmy na końcówce wiele osób i bardzo fajnie się biegło tak szybko - widać że treningi działają.
Najważniejsze że była to dobra zabawa - spodobało się i mi i Żonce a korzystając z tego że wiem że czyta czasami tego bloga to gratuluję Ci Żonko bardzo tego pierwszego startu, bardzo jestem z Ciebie dumny!
Tak to wyglądało tuż przed startem dzieci
Startujemy! Słabo nas widać niestety
Piaseczyńska Piątka w endo
Połowa rodziny
i druga połowa
Co zrobiłeś żeby namówić żonę na start w biegu?
OdpowiedzUsuńŚwieciłem przykładem czyli biegałem i wcale nie namawiałem, nawet nie myślałem że ona na to wpadnie. Ale skoro wpadła na taki pomysł to mi się to bardzo to spodobało.
UsuńNiezła ta pogoda przed startem dzieci :) Coś nas aura nie rozpieszcza w tym roku! A tak w ogóle wielkie gratulacje dla żony - potwierdzam, w parze biegnie się super, więc na pewno musiało byc jej raźniej, szczególnie że to debiut. Fajnie że tak to się ułożyło, na pewno będzie teraz miała więcej zrozumienia dla Twoich treningów (aczkolwiek może Ty też będziesz musiał mieć zrozumienie dla jej treningów, hehe)
OdpowiedzUsuńPo pierwszej części wpisu wnioskuję, że Babcia również czasami na bloga zagląda :-)
OdpowiedzUsuńGratulacje dla całej Czwórki!
Cała rodzina biega. Superancko :)
OdpowiedzUsuńŁo matko! Nieciekawie ta nawałnica wyglądała. Gratulacje dla córek i dla żony!
OdpowiedzUsuńAle pogoda!
OdpowiedzUsuńGratulacje dla Ciebie i żony.
przy okazji zapraszam na http://rafalablewski.pl/ mój blog biegacza amatora :)
polecam
OdpowiedzUsuńhttps://plus.google.com/u/0/photos/115636868805107607173/albums/5884629242442392017
Zapraszam na kolejna imprezkę http://www.kondycja.com.pl/aktywnosci/piaseczynska-piatka/
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie - fajna impreza, musimy tylko kalendarz sprawdzić :)
UsuńP.S. Skasowałem 10 z 11 identycznych komentarzy :)