Piękna pogoda, piękne święto i piękny dzień. Nie udało się co prawda wyprawić całą rodziną na bieg z powodów logistycznych, ale poza tym udało się chyba wszystko. Już po drodze spotkałem pierwszego współ-biegacza, po dojechaniu w okolice pracy i zaparkowaniu szybka fotka z Blogaczami (jak skądś ją dorwę to wrzucę), rozgrzewka i na start. Co chwilę z kimś znajomym można było pogadać, trudno było nawet znaleźć czas na rozgrzewkę :)
Może szczęście miałem, ale dzisiaj podczas śpiewania hymnu miałem wrażenie że wszyscy potraktowali to poważnie. Nawet podziały polityczne nie wyszły na jaw gdy zapowiadano że pobiegnie premier (uprzedzając fakty dobiegł w 49:44).
Mój plan był taki aby pobiec na 41 minut i co ważne nie spalić się początku. Jednak treningi które rozpocząłem po roztrenowaniu pokazywały że nie mogę nawet zrobić dwukilometrówek w tempie 4:15/km. A żeby mieć te 41 minut na dychę to trzeba biec średnio 4:06/km przez całe DZIESIĘĆ KILOMETRÓW! Pomysł był więc taki żeby zacząć 4:10-4:11/km i powoli - o sekundę na kilometr przyspieszać. Zaczęło się więc od małego sukcesu - tempo pierwszego kilometra bardzo ładnie utrzymane. Potem niestety nie wychodziło mi przyspieszanie. Garmin pokazywał pierwsze cztery kilometry za szybko - do tego już się przyzwyczaiłem, zwykle w tłumie trochę nadkładamy drogi. Więc tempo z zegarka nie było prawdziwe - naprawdę biegłem troszkę wolniej. To troszkę to na 4km uzbierało się już chyba 12 sekund! Po drodze był wiadukt przy Dworcu Centralnym - trochę daje w kość a zbieg wcale nie dawał szansy odrobienia strat.
Wtedy przyszła miła niespodzianka czyli piąty kilometr. Okazało się że nagle, magicznie garmin piknął tam gdzie był znacznik kilometra! Nie wiem czy te pierwsze 4 kilometry były źle oznaczone czy ten piąty tylko, jedno wiem: to mi dodało skrzydeł. No może nie było aż tak różowo, ale zamiast oklapnięcia okazało się że mam siłę utrzymać tempo. Miałem też dobry punkt odniesienia: już na trzecim kilometrze zobaczyłem przed sobą Piotrka sąsiada który twierdził że biegnie na 43 minuty :-) nie dość że był przede mną to jeszcze się oddalał! A ja biegłem te swoje 4:10/km z wahnięciami oczywiście ale średnia mniej więcej taka wychodziła. Dopingowało mnie to że go cały czas widzę na horyzoncie, i wtedy na 6 albo 7 kilometrze popsuli mi zabawkę - to znaczy Piotrek zatrzymał się zawiązać buta :-( Musiałem radzić sobie sam. Było ciężko, ale jak teraz o tym myślę to nie aż tak bardzo. Najtrudniejszy moment to oczywiście wbiegnięcie na wiadukt w drodze powrotnej, ale tętno nie wariowało, na zbiegu trochę spróbowałem odrobić. Przez ostatnie chyba 2-3 kilometry ścigałem się z koleżanką blogaczką. Ostatecznie uciekła, ale pocieszam się że wynik netto mamy identyczny :) Ja wbiegłem na metę z czasem 41:43.
Jak by to podsumować? Pierwszy raz w życiu nie zrobiłem życiówki. Myślałem że jeszcze kilka lat to potrwa zanim skończy się poprawianie wyników. No dobra, wiem że to zbieg okoliczności: było roztrenowanie a w dwa tygodnie nie da się wejść na tak wysokie obroty. Tak naprawdę to jestem bardzo zadowolony. Czuję się świetnie po tym biegu, wynik to tylko 21 sekund gorzej niż na BPW latem i jestem pewny że gdybym miał jeszcze tydzień, może dwa na powrót do biegania to życiówka by była. Mam zresztą zamiar to sprawdzić empirycznie - tylko trzeba by znaleźć jakąś atestowaną dychę w tym roku.
Zadowolony też jestem dlatego że byłem przekonany że nie wytrzymam tak szybkiego tempa (bałem się że nawet 4:15/km nie da rady, a wyszło 4:10/km). W końcu sam bieg był bardzo fajny: organizacja dla mnie bardzo dobra, trasa jak zwykle super (ech żeby te wiadukty odpuścić i dołem się przebiec, no ale to by zakorkowało kompletnie miasto). Bardzo dopisała pogoda - i dla biegaczy i dla kibiców (w słońcu było ciepło!). Bardzo lubię tą atmosferę z której bije życzliwość dla siebie - dopingujący nas ludzie którzy pamiętają co to znaczy nie mieć niepodległości, cieszący się że my możemy w biało-czerwonych koszulkach biegać żeby uczcić ten dzień. Jak bardzo to się różni od "narodowych" ekscesów ludzi z pod pomnika Dmowskiego.
Po powrocie do domu (i obiedzie) pojechaliśmy na Starówkę pospacerować całą rodziną, żeby poczuć tą atmosferę święta. I było fajnie - zjedliśmy po rogalu świętomarcińskim (podobno dzisiaj przywiezione z Poznania!), pospacerowaliśmy udekorowanym na biało i czerwono Krakowskim Przedmieściem i wróciliśmy dopiero gdy zrobiło się ciemno i zimno. Nie widzieliśmy ani jednej burdy czy bijatyki - to taka informacja dla osób spoza Warszawy którzy patrząc na wiadomości w telewizji myślą że w Warszawie co roku 11. listopada odbywają się dantejskie sceny. Jest wręcz przeciwnie - te sceny są tylko w jednym miejscu i o jednej godzinie (podobno w tym roku nie aż tak dantejskie). A cała Warszawa przez cały dzień świętuje z uśmiechem na ustach (i bez koktajlu Mołotowa w ręce) :)
Flaga zamontowana przed wyjazdem
Jak zwykle pięknie wyszedłem na finiszu
No i diabelski numer w klasyfikacji ogólnej :)
Aż strach pomyśleć co zdziałasz, gdy wrócisz do formy. Gratuluję wyniku:)
OdpowiedzUsuńPrzyznam się, że na mecie rozglądałam się czy nie zobaczę twarzy znanej mi z podczytywanych blogów - Ciebie czy Krasusa - ale nie udało się.
Krasusa to łatwo - różowe opaski kompresyjne! :)
UsuńGratuluję! Czas piękny, zwłaszcza że po roztrenowaniu. A rogale to u nas (Poznań i okolice) idą na kilogramy :D
OdpowiedzUsuńU nas też na kilogramy - ale drogie te wasze rogale! Sztuka wychodziła po 10zł :)
UsuńŚwietny czas :) Myśle, że wiele osób chciałoby mieć taki problem jak Ty - tzn. mieć problem z poprawieniem życiówki poniżej 41 minut ;)
OdpowiedzUsuńWidziałem Cię wczoraj rozgrzewającego się przy Stawki, akurat przebiegałeś w drugą stronę, ale na tyle szybko że nie chciałem Cię niepotrzebnie zatrzymywać :)
Dzieki! Ja nie zauważyłem - dużo ludzi było i pewnie dlatego. Szkoda że na 10:30 nie podszedłeś tam gdzie zdjęcie robiliśmy..
UsuńPróbowałem dotrzeć na 10:30 ale niestety źle zaplanowałem dojazd :/ Następnym razem się poprawię :)
UsuńUtrzymałeś tempo do końca, gratulacje!:)
OdpowiedzUsuńDzięki! Zauważyłem że dycha to trudny dystans, chyba trudniejszy niż piątka, bo jak to Daniels napisał w swojej książce "zmęczenie podnosi swój ohydny łeb" :)
UsuńCiemna moc jest z Tobą, a to oznacza kolejne życiówki!
OdpowiedzUsuńJeśli tak biegasz po roztrenowaniu, to strach pomyśleć ile wykręcisz na wiosnę :) Z tym świętowaniem, to niestety tak jest. Coś się wydarzy na jednej ulicy, a pokażą to tak jakby pół miasta płonęło... ehhh
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńGratulacje! Super wynik po roztrenowaniu - (the number of the beast ;-) nie masz co marudzić :) Warunki były moim zdaniem idealne (to tak z perspektywy kibica)
OdpowiedzUsuńDzięki za doping! Racja że warunki były wprost idealne. A numer mi potem zmienili w oficjalnych wynikach :)
Usuń