niedziela, 15 grudnia 2013
Roma 2/16: Falenica i przygoda
Biorąc pod uwagę jak męczący to był bieg to na jedynym zdjęciu na którym siebie znalazłem (źródło: maratończyk.pl) wyszedłem znakomicie. A skąd ten portfel w lewej ręce? Przełożyłem go tam z prawej ręki. A skąd w prawej? Ano stąd że nie zdążyłem go nigdzie zostawić przed biegiem. Niestety mimo że wyjechałem dość szybko (do przejechania 31km mimo że w linii prostej jest 15km) to po dojechaniu na miejsce okazało się że jest za późno żeby nawet odebrać numer startowy. Trochę w tym winy olbrzymiego korka w samej Falenicy (chyba 20 minut stałem żeby przez tory przejechać), ale i tak byłem tak na oko 25 minut przed startem.
W tym biegu wyrażenie numer startowy jest tożsame z "pakiet startowy" i bardzo dobrze! Dzięki temu cena jest niska a organizacja nie aż tak skomplikowana. Jednak jeden mankament był - z powodu dużego zainteresowania biegiem jeszcze na kilkanaście minut przed startem było jasne że nie wszyscy dadzą radę odebrać numery startowe. Ogłoszono więc przez megafon że start będzie punktualnie a osoby które odbiorą numer startowy później zostaną wpuszczone na trasę w trakcie biegu. Mi się jednak upiekło - dzięki temu ze zarejestrowałem się wcześniej przez internet i zadeklarowałem czas poniżej 48 minut zostałem wywołany do osobnej kolejki i tam było tylko kilka osób - zdążyłem więc odebrać numer.
Kończąc więc ten negatywny wątek - wpadka z wydawaniem numerów była, ale sposób poradzenia sobie z nią był całkiem-całkiem.
Pobiegłem więc na start - tam spotkałem Przemka, ale chciałem zdążyć zanieść ciepłe rzeczy do samochodu - zostało 4 minuty z ogonkiem - za mało, więc ubrania powisiały na płocie a portfel ścisnąłem w ręku jak Maryla kamyk zielony i poszedłem na start.
Wystartowałem jak to żółtodziób w Falenicy - czyli za szybko. W sumie te biegi górskie miały być ćwiczeniem podbiegów w moim planie na Rzym, więc nie ma się co dziwić ;) jednak moje płuca i nogi się zdziwiły. W drugim akcie śpiewak śpiewał znacznie już rozważniej. Na pierwszym kółku trzy razy się potknąłem! Na szczęście poza dłońmi nic więcej kontaktu z wydmą nie miało.Grupa się rozciągnęła, trochę na początku było zabawnie z powodu tłoku, czasami nawet niebezpiecznie bo z powodu mojej za dużej prędkości musiałem się skupiać żeby nie wbiec w drzewa które wyłaniały się z pomiędzy pleców biegaczy przede mną jak w jakiejś grze komputerowej. Ogólnie jednak nie było źle - porównując do innych biegów masowych nie było tłoczno moim zdaniem.
Dość szybko okazało się że na podbiegach nie daję rady i znacznie zwalniam - nie przeszedłem nigdy do marszu, ale o ile wiem to trenowanie podbiegów ma wyglądać tak że wbiegamy szybko a zbiegamy powoli. U mnie było dokładnie na odwrót - w górę ciężko a zbieg na prędkości podświetlnej. Ładnie to było widać po tym jak przetasowywaliśmy się z biegaczami z mojej "grupy czasowej". Biegł cały czas przede mną chłopak w seledynowej koszulce z napisem FDNT. Przetłumaczyłem sobie że to strażak z Podhala (Fire Department Nowy Targ), ale nie trafiłem, jak się okazało po biegu. No więc na podbiegach mnie wyprzedzał a na zbiegach ja wyprzedzałem. Nie zawsze co prawda - prawie cały czas był przede mną, ale był niezłym punktem odniesienia czy nie opadam z sił. Tym punktem nie mógł być jak zwykle Garmin bo w tym lesie głupiał. Naliczył w sumie poniżej 9km a trasa miała podobno 10km - z tego powodu strasznie zaniżał też tempo. A było to tempo problemem. Przed biegiem spytałem się w kolejce czy 41 minut po płaskim zakwalifikuje się poniżej 48 minut - usłyszałem że powinno. Tymczasem po pierwszym kółku na którym biegłem za szybko miałem 16,5 minuty. Kółka są trzy więc było 1,5 minuty zapasu, tylko że samopoczucie mi mówiło że mogą być problemy ze zmieszczeniem się w tych 48 minutach. Starałem się jak mogłem i chyba dość dobrze wyszło. Na końcówce trzeciego okrążenia udało mi się na dużym zbiegu dogonić po długim okresie bezowocnych prób mojego "strażaka". Rzuciłem propozycję żebyśmy się nie męczyli i wbiegli razem na metę. Niestety, pertraktacje się nie udały, trzeba było biec! No to przycisnąłem - na przedostatnim zbiegu odskoczyłem. Potem jak to zwykle w końcówce biegu, gdy finiszuję - miałem wrażenie że już-już mnie wyprzedzą wszyscy bo ja opadam z sił. Ale nic z tego - spiąłem się w sobie - ostatni zbieg jak najszybciej i finisz do mety - wpadłem dwa miejsca przed strażakiem z czasem 46:13.
Po biegu podszedłem podziękować - okazało się że kolega nie był z Podhala, FDNT oznacza po prostu Fundacja Dzieło Nowego Tysiąclecia :)
Porozmawiałem jeszcze chwilkę z czytelnikiem mojego bloga (pozdrawiam!) i poleciałem do domu.
Na koniec jeszcze krótko jak drugi rzymski tydzień wyglądał:
10.XII.2013 wtorek
Interwały oczywiście - po drodze do pracy, z pomocą metra - wyszło 14,81km w tym 4x800m @3:56/km (wg planu: 3:48/km). Pisałem już że z rana interwały mi nie wychodzą?
12.XII.2013 czwartek
Rano z powodów błędów logistycznych (to temat na oddzielny wpis) nie dało rady do pracy. Było więc wieczorem i nie aż tak długo - równe 12km w tym 8km tempem maratońskim 4:44/km.
14.XII.2013 sobota
Falenica - o tym już było sporo wyżej. 10km (choć wg garmina 8,75km).
15.XII.2013 niedziela
No i bieg długi - miało być 24km @5:12/km. Rano czułem jeszcze Falenicę w mięśniach, na szczęście późnym popołudniem przeszło i biegło się super. Niestety po drodze przerwa - około 16km zobaczyłem na chodniku starszą panią, właściwie babcię. Co prawda nietrzeźwa, ale nie doszłaby sama do domu. Odprowadziłem więc te około 600m - okazało się domem jest altanka na działkach w okolicy końca drogi S79. Po drodze dowiedziałem się wielu rzeczy - historię życia, poglądy polityczne, zostałem polecony świętemu Antoniemu itd. Ale nie było mi wcale zabawnie - raczej smutno patrząc na to w jakich warunkach tam się żyje :(
Po przerwie starałem się nadrobić - biegłem szybciej, skróciłem trasę biegnąc po torach i po zabłoconych drogach polnych - to nie było mądre (zmęczyłem się i ubrudziłem a stopy dostały w kość od tego tłucznia którym zasypują podkłady kolejowe). Wyszło więc w sumie: 26,17km @5:03/km.
Razem 63km w czterech treningach. Idzie więc ładnie, nic nie boli - oby tak dalej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
ADs
wczytywanie..
700 osób i mówisz, że nie było wielkiego tłoku? To dobra informacja, bo miałem poważne obawy:) do Falenicy na 100% wybieram się za dwa tygodnie i zobaczymy. Jeśli chodzi o podbiegi i biegi górskie to mimo tego samego terenu, to kompletnie inna bajka. Rzeczywiście jak robisz treningi podbiegów to ostro pod górę, a potem zbiegamy odpoczywając. Ale rzeczywistość biegów górskich jest taka, że pod górę się idzie lub lekko truchta, a w dół ogień;)
OdpowiedzUsuńHaha, fajna relacja! Byłam w Falenicy rano odebrać tylko numer bo też zaczynam 28.12 i był tłumek po numery w szkole już o 9:05 więc wyobrażam sobie co sie działo potem. A na dojazd polecam ulicę Podkowy tak między nami ;-) SUper że Ci tak dobrze poszło i że wyprzedziłeś wrednego strażaka z Podhala co nie chciał iść na ugodę ;-)
OdpowiedzUsuń