Bieg Powstania Warszawskiego to ciekawe połączenie - wydarzenia sportowego i patriotycznego. Wydaje mi się że mimo tak dużej liczby uczestników wszyscy potwierdzili to w praktyce. Najlepszym tego dowodem dla mnie było zachowanie się ludzi podczas hymnu Polski. Ja przybyłem na miejsce dość późno (duże kłopoty z parkowaniem - to z racji tego że dużo nas było), zdążyłem tylko dwa kilometry przetruchtać rozgrzewki w drodze na start z jakimiś przyspieszeniami po drodze i już stanąłem w strefie startowej. Tutaj udało się przypadkiem spotkać z Radkiem:
fot. Radek
Gadamy sobie, nagle zaczynają grać hymn i bez słowa po prostu stajemy na baczność, a najbardziej budujące było to że nie widziałem naokoło nikogo kto by gadał - chyba wszyscy zachowali się tak jak my. No może z wyjątkiem jednego spóźnialskiego co przepychał się na tyły strefy startowej, ale on dla usprawiedliwienia śpiewał hymn na głos :)
Po hymnie nie zdążyliśmy za wiele obgadać bo nagle zaczął się bieg. Znowu to uczucie "co ja tutaj robię" i ruszyliśmy do boju. Trochę muszę przyznać że źle się ustawiłem. Chciałem biec tempem na wyrównanie życiówki - tak żeby nie opaść z sił, wykombinowałem sobie że wtedy na końcu będę miał siły na przyspieszenie i pobicie aktualnego rekordu 41:22 który ustanowiłem dokładnie rok temu. Strefa z której startowałem była na czasy 40-45 minut, ale miałem wrażenie że dużo ludzi biegnących przede mną nie mieli nic wspólnego. Musiałem się naprawdę dużo nawymijać i tutaj na pewno straciłem dużo sił.
Kilometry 1-2: biegnie się wtedy z lekkiej górki, przez Starówkę, przy Pałacu Prezydenckim. Wkoło dużo kibiców którzy przyszli na start dopingować, dużo turystów - słowem bardzo łatwo się spalić i przesadzić z tempem. Ja trochę dzięki temu że takie coś zrobiłem rok temu to tym razem uważałem i było dobrze.
Kilometr 3: tutaj jest mocny zbieg Karową - nauczony Falenicą jak zwykle starałem się nie hamować i nadrobiłem tu nieźle.
Kilometr 4: po płaskim czyli pilnowałem żeby nie zejść z tempem za planowane 4:08/km. Na początku kurtyna wodna - SUUUUPER, wlatuję w sam środek jak pocisk i nie za bardzo daje się powstrzymać okrzyk po nagłym schłodzeniu. Ech żeby tak cały czas było. Co mnie zdziwiło to że na znaczniku czwartego kilometra mam duże spóźnienie a niby wg garmina było wszystko OK!
Kilometr 5: najpierw druga kurtyna wodna (więc powtórka - ręce na boki i jak samolot lotem nurkującym w sam środek). Potem podbieg, to się musiało zdarzyć :) ale co dziwne - nie siekło mnie, mam siłę! Podbiegam do góry, na mecie mam międzyczas taki jak powinien być.
Kilometr 6-7: Wbiegam na drugie kółko, na samym początku: punkt nawadniania. Łapię kubek, gorąco strasznie więc najpierw troszkę na czachę, potem w otwór gębowy. Hmm zaraz! To izotonik! Najpierw się zorientowałem organoleptycznie językiem, dopiero za sekundę zaczęło mnie piec jak szalone oko jak z włosów izotonik tam spłynął. No nic, grają nie fair ale ja się nie dam! Potem drugi cios - garmin pokazuje wartości od czapy - jakieś ponad 4:30 tempo bieżącego okrążenia i to już po paruset metrach. No nic, róbmy swoje jak to kiedyś śpiewał Wojciech Młynarski. Przybijam piątki kilku dzieciom, nawet raz turystom bo ich tutaj dużo. Tempo dalej w porządku, teraz tylko nadrobić na zbiegu, wytrzymać dziewiąty kilometr i na dziesiątym ostatnim nadrobić choć sekundę do życiówki.
Kilometr 8: znowu zbieg, znowu przez chmurę dymu przez huk odgłosów strzałów i czołgów na Karowej - niesamowite wrażenie jak się pomyśli że 70 lat temu to był normalny odgłos na ulicach. Na drugiej pętli nie udaj się już tak dużo nadrobić niestety.
Kilometr 9: tu chyba popełniłem największy błąd: biegłem dobrym tempem, ale na znaczniku 9-go kilometra miałem dużą stratę do planu, mimo że czułem że biegłem dobrze. I teraz już wiem że tak było, to oznaczenie było sporo przesunięte...
Kilometr 10: drugi podbieg, jest już ciężko, ale nie poddaję się. Już na dziewiątym kilometrze miałem coś nowego dla mnie: mimo zmęczenia przełamałem się i zamiast zwolnić postarałem się przyspieszyć. To było super, satysfakcja że mimo przeświadczenia że już jest za późno nie poddałem się jest nawet teraz wielka. Na końcówce finiszowałem, wyprzedziłem jeszcze kilka osób i wpadłem na metę zatrzymując garmina. Czas: 41:25.
No dobra, nie ma może życiówki, ale widzę po dzisiejszym biegu wiele pozytywów:
- wynik nabiegany z ciężkiego treningu
- gdybym skojarzył z pierwszego kółka że znacznik 4 i 9km (były obok siebie) jest przesunięty to na pewno bym te kilka sekund jeszcze urwał
- za daleko stanąłem na starcie - tutaj też kilka sekund straty było
- pobiegłem bardzo równo, dużo równiej niż poprzednio - wykres poniżej
- długo to zajęło, ale wreszcie wróciłem po roztrenowaniu do najlepszej formy jaką miałem. No i trzeba szczerze przyznać że oprócz prawie wyrównania czasu na 10km to udało się znacznie poprawić w tym roku rekord w maratonie i na 3km
- muszę powtórzyć: w trakcie biegu czułem się mocno, a w miejscu gdy zwykle się pada na twarz (8-9km) dałem radę się przełamać i utrzymać tempo
Porównanie temp na kilometr z przed roku i z wczoraj:
Widać że równiej przebiega niebieska linia, nie?
A tu jeszcze porównanie ze wszystkich edycji do jakich mam dostęp na endo (pierwsze dwie były rejestrowane telefonem więc trochę to jest estymowane):
Tutaj to już dużo można powiedzieć - najwyższa linia to ewidentny "zgon" pod koniec biegu. 2011 jest ciekawy - chyba nawet tempem narastającym to przebiegłem (ciekawe o ile błędy estymacji tutaj mają swoją rolę :) ). 2012 to już pierwszy rok gdy wynik był dużo lepszy - wtedy już od kilku miesięcy biegałem regularnie. No a 2013 to rekord, za to 2014 jest lepiej rozplanowany.
Pamiętam Twój szalony początek rok temu;) ładnie teraz utrzymałeś tempo, widać postęp, brawo:)
OdpowiedzUsuńBiorąc pod uwagę fakt, że nie zluzowałeś przed startem oraz warunki atmosferyczne, to świetny wynik nakręciłeś. Następnym razem życiówka z hukiem pęknie!
OdpowiedzUsuńPierwszy raz brałam udział w tym biegu. I zaobserwowałam to samo co Ty - wszyscy uszanowali moment, kiedy grał hymn :)
OdpowiedzUsuńFajne te wykresy. Od razu widać, że Twoja forma rośnie.
OdpowiedzUsuń