To tym razem trochę o historii Holandii. Tereny te w porównaniu z naszymi były wcześniej zamieszkane (no bo lodowce u nas dłużej trzymały a tam Golfsztrom ogrzał te tereny i robi to do dzisiaj - zimy są tam znacznie łagodniejsze niż u nas). Więc ludzie mieszkali nawet około 200 tysięcy lat temu (znaleziono narzędzia z tego okresu), najstarsze szczątki ludzkie to wg wikipedii 30 tysięcy lat temu i były to ludy spokrewnione z dzisiejszymi Baskami. Potem byli Celtowie a potem Germanie czyli podobnie jak u nas. Sami Holendrzy też są z ludów germańskich i mówią językiem z rodziny języków germańskich. Jak ktoś mówi po angielsku i niemiecku to na pewno zauważy że holenderski jest czymś pośrednim między nimi.
Wracając do historii - po okresie panowania Rzymian za czasów których założono kilka miast które istnieją do dzisiaj przyszły czasy nowych państewek, właściwie hrabstw i dopiero w XV wieku zostały zjednoczone przez Burgundów a następnie przeszły te tereny pod panowanie Habsburgów. Tylko nie jak my o tym myślimy tych austriackich tylko linii hiszpańskiej. I choć to dziwnie wygląda to niepodległość Holandia uzyskała w XVI wieku od Hiszpanii właśnie. Było trochę wojen o to, w końcu w XVII wieku Hiszpania się pogodziła z niepodległością Holandii, co jednak wojen nie skończyło, tym razem o kolonie.
Holandia rozkwitała dzięki handlowi zagranicznemu - to temat na oddzielny wpis. To właśnie tam powstały podwaliny pod nowoczesną bankowość, korporacje itp.
W XVIII wieku jednak potęga Holandii przyblakła - wojny z Hiszpanią, Francję i Anglią, utraty kolonii, zapaść gospodarcza. W okresie napoleońskim (początek XIX wieku) Holandia została nawet włączona do Francji. Po Napoleonie udało się odzyskać niepodległość, ale już bez południowych części które nazwały się Belgią. Wiek XX to najpierw dwie wojny światowe gdzie Holandia oba razy chciała być neutralna, ale agresor nie za bardzo na to się zgodził. Potem rezygnacja z neutralności i dołączenie do NATO i udział w tworzeniu Unii Europejskiej od samego początku.
To teraz co tam pobiegałem w te dwa tygodnie. Plan był taki żeby już bez żadnych wymówek wejść na 100% mocy. W sensie kilometrażu i prędkości i dobrze to szło poza ostatnim dniem :) a więc po kolei, najpierw wizualnie:
A teraz słowno-muzycznie: pierwszy tydzień był świąteczny. Wtorek 18-tka - wyszła 17-tka, środa 21km a wyszło 15km ale w czwartek (Wigilia) plan 8km a było 11km. Piątek to tempówka 6km (razem 14km) i było nieźle, tempo średnie 4:14/km a odcinek był po lekkich pagórkach obok Lęborka a nawet po drodze gruntowej. W sobotę zamiast planowanych 8km było 10km żeby nadrobić straty z pierwszych dwóch dni a w niedzielę piękna wycieczka biegowa po lasach wokół Lęborka. Kolega z liceum pokazał mi tereny po jakich sobie biega - naprawdę jest czego zazdrościć! Wokół Warszawy to pola, asfaltowe drogi a lasu jak na lekarstwo. A tam Narnia (chociaż wtedy jeszcze śniegu nie było, nie wiem jak teraz). Teren był ciężki, zrobiłem więc w sumie tylko 22,5km zamiast 24km, ale efekt treningowy był co najmniej taki sam - przez te górki na które wbiegaliśmy. Razem wyszło 89,5km zamiast 93 - już prawie, prawie.
Drugi tydzień miał być już zupełnie bez żadnych taryf ulgowych. Wtorek to 14km z przebieżkami - zgodnie z planem, środa to 23km - było 20km bo czasowo jednak ciężko w dniu roboczym zrobić bieg długi. Czwartek to 11km zamiast 8km żeby nadgonić a w piątek udało się zgodnie z planem 18km! Sobota też zgodnie z planem - ostrożnie tylko 8km bo w niedzielę miało być 29km. No i dochodzimy do punktu kulminacyjnego: na dworze -14 stopni, żona namawia żebym biegał na siłowni i pewnie ma rację bo zapalenie płuc czy "choroba zawodowa norweskich narciarek biegowych" to nic fajnego. Nieważne ile motywujących memów na facebook'u wrzucą koledzy który w taką pogodę biegają... Więc wybrałem się wieczorem na siłownię i... po pierwsze nudy straszne i nie dałem rady - chciałem skrócić do 21km, ale rozmiary porażki się powiększyły bo... siłownię w niedzielę zamykają o 20:00! Więc zdążyłem tylko 18km zamiast 29km. W sumie cały tydzień to 89km zamiast 100km.
Może to i dobrze że tak powoli wchodzę z kilometrażu rzędu 40-50km (gdy był ten okres z lekką chorobą) na 100km, poza tym trudno mi pogodzić aż tyle biegania z pracą i rodziną, ale od teraz będzie lepiej - żonka już może od tego tygodnia prowadzić samochód (po małej rekonwalescencji) to możemy wrócić do naszej tradycji: ja odprowadzam starszą córę do szkoły a potem biegnę do pracy, a ona mnie samochodem dogania :)
No to zobaczymy jak ten tydzień wyjdzie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz