Rzadko w tym roku startuję - co zapewne nikogo nie dziwi, więc chętnie się od razu podzielę wrażeniami. Dzisiaj pobiegłem już drugi raz w Memoriale Rosłona - trenera znanego w Piasecznie. Wybrałem najdłuższy dystans czyli 5000m który odbywał się na koniec dnia. W sumie przez cały dzień trwała rywalizacja od najkrótszych dystansów czyli 60m aż do mojego dystansu 5000m.
Pogoda dopisała - dzień mimo że zaczął się trochę pochmurnie to szybko się rozpogodził i było nawet za ciepło i za słonecznie. Na szczęście mój start był na wieczór (19:00) a jeszcze była 10-cio minutowa obsuwa więc za pogoda była idealna. Podjechaliśmy z dwoma młodszymi córkami i trochę pokibicowaliśmy (na 800m biegł kolega z klubu i nawet wygrał bieg z czasem poniżej 2 minut a serię przede mną biegła też moja trener).
Ja miałem plan połamać 19 minut. Ostatnio na tym dystansie miałem 19:20 (w Warsaw Track Cup dokładnie miesiąc temu).. to niezbyt wynik przy moim odwiecznym planie złamania trzech godzin w maratonie. Powinno to być raczej 18:40 albo szybciej żeby o tym myśleć... Więc policzyłem sobie żeby biec każde pół kółka w 45 sekund to wyjdzie 18:45, planowałem biec tym tempem ile się da i zobaczyć w drugiej połowie dystansu czy to dam radę utrzymać czy może naweet przyspieszyć.
Rozgrzałem się i wezwali nas na start. Przejść trzeba było przez bramę z której leciał dym jak byśmy wbiegali na płytę stadionu podczas mityngu Diamentowej Ligi :) w dodatku w mojej serii byli najsilniejsi zawodnicy - typu Łobodziński... od razu wiedziałem że minimum dwa razy mnie zdublują :)
Po normalnych startowych oblucjach ruszyliśmy. Starałem się od razu kontrolować tempo - co 200 metrów a nawet czasami co 100. Przed startem stały moje dziewczyny i mnie dopingowały a zaraz potem grupka naszego klubu biegowego M.I.L.A. która też głośno krzyczała (dzięki!). To dopingowało naprawdę i pomogło mi w ciężkich momentach.
Bieg szedł mi dobrze - trzymałem to 45 sekund na pół okrążenia. Była mała nadróbka na starcie (typu 3 sekundy licząc od startu), ale po jakimś czasie spadło to do zera i tak trzymałem. Po kilku okrążeniach zaczęło się dublowanie mnie przez grupę biegnącą 3:00/km (!). Pierwszy dubel mnie zaskoczył i nie zbiegłem do prawej, minęli mnie z mojej prawej strony a ja chcąc dać miejsce stanąłem prawą stopą na metalowe obramowanie bieżni. Stopa wygięła się nienaturalnie i nawet podskoczyłem na jednej stopie badając czy jest zwichnięta. Na szczęście nie, ale zabolało (i prawdę mówiąc teraz jak to piszę po kilku godzinach to nadal boli, ale nie spuchło w sposób wyraźny). Straciłem w tym momencie moją nadróbkę, ale ciągnąłem dalej swoim tempem. Po kaźdym z 12 kółek dostawałem doping od rodziny i klubowiczów i jakoś szło.
Po trzech kilometrach nadszedł kryzys - zacząłem powoli tracić do mojego tempa 45s na 200m. Najpierw 5 sekund, potem 7 sekund. Obawiałem się że odpadnę całkowicie :( na szczęście zostało już tylko dwa czy trzy okrążenia wtedy i udało mi się zmobilizowiać się. Przyłożyłem się i przestałem tracić. Co lepsze - na zmęczeniu nie potrafiłem już przeliczyć na jaki czas biegnę licząc od startu, ale "od tyłu" licząc po 45 sekund na pół kółka doszedłem do wniosku że mam szanse jak się ogarnę złamać te 19 minut! Bo jak było 2 kółka to było 16 minut, czyli 1,5 minuty na kółko... dalej przeliczycie sami ;)
Przyłożyłem się i wróciłem do żywych z moim tempem. Po jakim-takim finiszu (nic super co prawda) wbiegłem i zatrzymałem zegarek na czasie
18:59
To znaczy nie zatrzymałem tylko wcisnąłem okrążenie, stąd na zegarku czas dużo dłuższy (zorientowałem się po 40 sekundach że czas leci :-D ).
Jeszcze gratulacja, pogadanka i mogliśmy jechać kłaść najmłodszą spać.
Podsumowując - fajnie było, czas może nie tak dobry jak bym chciał, Daniels twierdzi że to odpowiednik 3:02 w maratonie... no nie wiem, nie czuję się na siłach na taki wynik.
A propos - miałem o planach napisać, więc tak krótko (może za tydzień uda się opisać w szczegółach): tak, biegnę maraton w tym roku. Ciężko z zapisami - Warszawa jest w wersji symbolicznej z 20 nawrotkami i przeważającą częścią po kostce brukowej, inne biegi odwołują jeden po drugim. Zapisany więc jestem na Koszyce - ten najstarszy w Europie maraton ma się odbyć. Trzymam kciuki i zaraz będę rezerwował nocleg. Oby granic nie zamknęli :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz