niedziela, 12 czerwca 2022

ParkRun - wygrana!

Wiem że już to nie raz pisałem, ale muszę po raz kolejny przypomnieć: każdy jest mistrzem! Trzeba tylko odpowiednio dobrać kategorię :) Chociaż tak naprawdę to mój wczorajszy bieg wcale nie był jednak dobierany pod tym kątem - tak naprawdę to chciałem sobie pobiec znowu ParkRun. Pierwszy raz pobiegłem (o rany) prawie 8 lat temu! Jak by ktoś chciałby sobie poczytać to tutaj jest opis

Tym razem wybrałem najbliższą lokalizację czyli Konstancin-Jeziorna (poprzedni raz biegłem w Skaryszaku), a wybór w tej chwili park run'ów nie jest taki zły:


Trasa w Konstancinie-Jeziornej jest po parku, właściwie to chyba to część lasu chojnowskiego - jest kręta, podłoże jest bardzo różne, ale typowo gruntowe, miejscami nawet sypny piasek. Krótko mówiąc - to nie jest trasa na rekordy. No ale nie to było moim celem - ja chciałem zrobić sobie akcent, więc sam wynik nie był ważny, chodziło mi o poziom wysiłku. 

 


Udało się zebrać we trójkę z żonką i najmłodszą córą, dojechać na czas. Przed biegiem nawet dałem radę się rozgrzać i jeden z biegaczy (wielkie dzięki!) pokazał mi prawie całą trasę - pętla jest 2,5km więc robi się dwa okrążenia. Fajne jest to że na zakrętach i skrzyżowaniach na drzewach jest biały znaczek wyznaczający trasę z symbolem ParkRun (drzewko z małą literą "r"). Po takiej rozgrzewce - jedna pętla po tej trasie ustawiłem się przy starcie. Biegacze to w większości zgrana paczka stałych bywalców. Sprawdziłem wyniki z poprzedniego biegu - wygrany miał około 20:30, więc skoro ja planowałem pobiec poniżej 20 minut to rozumiecie czemu dokładnie sprawdzałem trasę przed biegiem :)

Z małym poślizgiem ruszył bieg - od razu okazało się że biegnę pierwszy, przez pierwsze jakieś chyba 1-1,5km słyszałem że blisko za mną ktoś biegnie, ale przed końcem pierwszego okrążenia przestałem już słyszeć te oddechy. Tempo było poniżej 4min/km, w połowie dystansu spadło do 4:00. W połowie trasy dostałem pozdrowienia od moich dziewczyn i pomyślałem że chyba to dowiozę. To co mnie trochę w tym biegu nie cieszy to że (znowu) tempo mi powoli spadało. Nawet w najgorszym momencie do 4:17, jednak w lesie takie tempo z zegarka to naprawdę nie jest miarodajne. Udało mi się dowieźć z dużym zapasem wygranę do mety i... pierwszy raz w życiu wygrałem bieg :) !


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

ADs