Pierwszy start sezonu za mną. W sumie to jeszcze nie wrzuciłem na blogu planów na ten rok, ale w sumie ważniejsze dla mnie jest teraz szybko opisać wczorajszy start, więc będzie w takiej kolejności. A ten pierwszy start był w Górach Stołowych. Dojazd z Warszawy - wiadomo, jest nieźle daleko. Na szczęście drogi już mamy całkiem przyzwoite w kraju więc po dwóch kilometrach od wyjechania z domu wjechałem na drogę ekspresową którą z pod Warszawy przedostałem się na autostradę do Łodzi, tam autostradę na południe troszkę i ta prawie nową autostradą do samego Wrocławia. Potem już zwykłymi drogami trzeba było, ale to już krótki odcinek. Droga kodowa więc mojej podróży to S79, S2, A2, A1, S8 - niby 5 godzin w jedną stronę, ale dało się po pracy w piątek zebrać i dojechać na miejsce w sensownym czasie. W okolicach Gór Stołowych wziąłem sobie nocleg, co prawda śniegu było jeszcze wtedy jak na lekarstwo, ale za to w nocy popadało tak, że nad ranem widok z okna pensjonatu był jak z bajki (albo książki o Narnii):
Zebrałem się więc szybko, ale jak to ja - za późno (!) i szybko podjechałem na start. A miałem około 30 minut, problem w tym że napadało śniegu tak dużo że z racji obawy o własne życie musiałem jechać wolno - warunki na drogach zrobiły się straszne. Przez to że wstałem troszkę później, zbierałem się troszkę dłużej a jechałem wolniej dojechałem praktycznie na styk (tak, wiem - mój znak rozpoznawczy). Miałem około 15 minut żeby zaparkować, odebrać pakiet i stawić się na starcie! No i jak zwykle - udało się, chociaż piwo z pakietu startowego zostawiłem w biurze zawodów bo nie miałem czasu zanieść nic do samochodu!
Mimo to w super humorze pojawiłem się na starcie - śnieg wyglądał bajkowo, było zimno więc nie było błota, ale nie było wcześniej opadów, więc nie powinno być lodu na trasie - no słowem wszystko wyglądało super. Jak widać humor też taki miałem:
Nie wspomniałem jeszcze nic o samej imprezie - a był to Zimowy Półmaraton Gór Stołowych, czyli 20,5km biegania wokół Szczelińca gdzie do atrakcji należą oprócz dystansu także:
- trzy strome podejścia (bo podbiegiem tego nie można nazwać, nawet wchodzenie momentami mnie przerastało)
- 1000m przewyższeń w górę i prawie tyle samo w dół
- ostatni odcinek to wejście schodami na Szczeliniec - to już typowo dla masochistów
Trudno jest nastawiać się na jakiś wynik w biegach górskich - czas zależy tak bardzo od pogody, że porównywanie czasów z tej samej trasy przy tej samej imprezie ale różnej pogodzie nie ma sensu. Kilka lat temu był taki lód że kolega mówił że co kilka kroków leżał na tyłku dopóki raczków na buty od znajomego nie dostał. Ja chciałem raczki kupić, ale nie udało mi się - wziąłem buty z gumowymi wypustkami i liczyłem że nie będzie lodu. Co do pozostałych przygotowań - miałem trzy warstwy ale bez kurtki, tylko termiczna podkoszulka z długim rękawem, cienka bluza z długim i grubsza bluza z długim. Poza tym komin, opaska na uszy, dwie pary rękawiczek - jedne trochę wodoodporne, drugie cieniutkie bawełniane. No i plecak z kurtką przeciwwiatrową, bidonem, telefonem i czapką. Plus dwa żele w kieszonkach i to był mój cały ekwipunek. Kijków nigdy nie miałem - nie wyobrażam sobie biegania z kijami w rękach, nawet składanymi, wolę przemęczyć się na podejściach.
Naładowany super energią, bo naprawdę po burych dniach w okolicach Warszawy krajobraz był piękny, ruszyłem w trasę! Na początku musiałem ze dwa razy przystanąć bo taki zator się zrobił, a stanąłem raczej z przodu, ale po chwili już wbiegliśmy w las i trochę było tasowania się. Tak patrzę że na tym pierwszym odcinku sporo osób wyprzedziłem - wiadomo, człowiek świeży to wyprzedza (co będzie później - tym będzie się martwił późniejszy Leszek ;) ). Trasa ładnie dzieliła się na trzy części - bo były dwa punkty odżywcze prawie równo dzielące trasę na trzy. Gdy trasa była raczej równa biegło się super, za to na podejściach było masakrycznie - były naprawdę bardzo strome i przy świeżym śniegu było dość ślisko (ale to nic w porównaniu gdyby był lód, albo chociaż błoto). Momentami prawie zsuwałem się w dół. Co ciekawe pamiętałem tą trasę miejscami bo dwa lata wcześniej wchodziliśmy tam z żoną i najmłodszą córą na pieszo. Ona miała wtedy 4 lata i weszła na samą górę na nogach! A ja taszczyłem pod tą górę wózek biegowy Thule Chariot taki ogromny, dobrze że pusty chociaż, bo na tych kamieniach byłoby chyba niemożliwe wejść z wózkiem z dzieckiem.
No dobra pierwszy wodopój osiągnąłem w niecałą godzinę - zacząłem więc od razu przeliczać ile mógłbym urwać z trzech godzin na mecie. Drugi odcinek był dość podobny w strukturze: za każdym razem jest jedno strome podejście:
Biegło się znakomicie, na połoninie fotografowie robili zdjęcia - mam nadzieję że się odnajdę na nich. W lesie było tak jak pisałem bajkowo - świeży śnieg. Na zbiegach trudno bo czasami było niebezpiecznie przez ostre kamienie i wiele się nie nadrabiało, na podejściach było ciężko - szczególnie na tym drugim odcinku dostałem w kość - długo pod górę było i dużo szedłem (nie tylko ja - wszyscy, nie dało się biec na sporych odcinkach).
Na drugi punkt kontrolny wpadłem w niecałe 1h 50m - to już było fajne, bo liczyłem że sporo urwę z 3 godzin, może nawet 15 minut. Chociaż wiedziałem że liczenie w górach tempa na kilometr to bez sensu - na podejściach można mieć i 15 minut na kilometr, na zbiegach poniżej 5, trudno coś zakładać. Ale ten ostatni odcinek jak widać po profilu był dość równy i tam dużo nadrobiłem - odzyskałem siły (w drugiej części już trochę opadłem z sił). Na tym drugim i trzecim odcinku trochę osób mnie wyprzedziło - z tego wnioskuję że jednak mogłem lepiej rozłożyć siły, albo po prostu - ja biegam na co dzień pod Warszawą po płaskim to w górach siłą rzeczy - odpadam pod koniec.
No i nadszedł finisz, a dokładniej - wejście schodami na Szczeliniec. Masakra, o biegu nie było żadnej mowy. Próbowałem - zaczęły mnie łapać okropne kurcze! Wszedłem więc na samą górę i zameldowałem się tam w czasie 2:43:17
W sumie więc jeśli chodzi o czas to było dość dobrze, 68 miejsce na 446 którzy ukończyli to miejsce około 15%, jak porównuję z moimi czasami na Rzeźniczku w 2019 i 2020 to jednak procentowo dużo słabiej, ale może inny trochę tam jest profil zawodników ;) (ci bardziej ścigacze biegną całego Rzeźnika może).
Podsumowując - bardzo mi się podobało, zadziałało prawie wszystko: super buty mi żona kupiła - czyli Altra które dla moich stóp są bardzo dobre dzięki szerokim noskom - żadnych strat w paznokciach! Nic mnie nie otarło, a było blisko - jeszcze kilka km i byłyby straty :) żadnych pęcherzy na stopach czy ran innego typu. Dwa żele na trasę w zupełności starczyły. Ubranie nie było za grube ani za chude, znowu muszę dodać że dystans był w sam raz bo jeszcze trochę i bym mógł mieć dłonie odmrożone przez kontakt ze śniegiem. Na podejściu po schodach zaczęły mnie kurcze łapać, ale to niewiele zmieniło bo i tak po schodach szedłem. No bardzo fajna i udana impreza. Spytacie więc - czy warto było spędzić 10 godzin w samochodzie żeby niecałe 3 pobiegać po górach? Naprawdę warto było!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz