Biała Trzydziestka to bieg górski organizowany przy okazji Zimowego Półmaratonu Gór Stołowych. Piękne miejsce do biegania, bieg wypada w środku zimy co nam daje gwarantowany śnieg i w rezultacie mamy możliwość pobiec w naprawdę pięknej scenerii i super biegu. Dwa lata temu pobiegłem ten krótszy dystans i można o tym poczytać tutaj, a w tym roku skusiłem się na dłuższy.
Dojazd oczywiście jest nieźle problematyczny (z powodu odległości i czasu, bo jakoś dróg jest niezła). Do Wrocławia autostrada albo nowa droga ekspresowa i dopiero ostatnie około 100km drogami zwykłymi. W sumie więc wyszło niecałe 5 godzin. Pojechaliśmy z moim sąsiadem Kazikiem (już nie pierwszy raz) i to było super - towarzystwo ludzi o tym samym hobby znacznie podnosi atmosferę wyjazdu!
Na miejscu byliśmy na tyle wcześnie że jeszcze zdążyliśmy w piątek odebrać pakiety. Co prawda takich jak my cwaniaków co przyjechali pół godziny przed zamknięciem biura zawodów było tak dużo że musieliśmy czekać w długaśnej kolejce i zeszło nam chyba 40 minut z tym odbieraniem pakietów. W dużej sali trwała chyba odprawa, ale nie mieliśmy jak tam wpaść (miało się to zemścić następnego dnia).
Potem szybko do bazy noclegowej - ośrodek wypoczynkowy w Dusznikach-Zdroju kilkanaście minut samochodem. A tam jakaś impreza, na oko studniówka sądząc po wieku uczestników. Co gorsza pokoje mieli niektórzy z nich obok naszego. Do listy atrakcji naszego dojazdu doszła więc gratisowo awantura w pokoju obok połączona ze zniszczeniem drzwi do tego pokoju. Młody panicze próbował bić się na pięści z drugim, ale nie dał rady, pokonał go poziom alkoholu we własnym organizmie oraz krzycząca wniebogłosy pannica, cytuję "Damian, Damian, proszę Cię, nie rób temu (x5)". Coś tam próbowaliśmy pomóc, ale było sporo trzeźwiejszych kolegów i go opanowali. Spokój był przez jakiś czas, ale jak próbowaliśmy zasnąć to wszedł nam do pokoju jeden z tych trzeźwiejszych szukając kompanów do kieliszka. Ale był kulturalny, od razu się wycofał jak się zorientował że to nie ten pokój i w ogóle nie przyszedł z pustymi rękami (tylko z butelką wódki). Dobra, zamknęliśmy pokój na klucz i jakoś się udało zasnąć, ja się wyspałem całkiem dobrze mimo tych przebojów.Rano szybko śniadanie w pokoju, spakowani byliśmy poprzedniego wieczoru i pojechaliśmy na start. Parkingi były zajęte, ale stanęliśmy bardzo blisko startu (tylko że się samochód zakopał :) ale rozwiązanie tego problemu musiało poczekać na "po zawodach". Przed startem mieliśmy dość czasu na fotkę:
Ale zaraz potem na start. Ze sprzętu to właściwie nic poza tym wymaganym przez regulamin nie miałem nic ekstra:
- czołówka - niby start był pół godziny przed wschodem słońca, ale było już szarawo i praktycznie cały bieg był za dnia, więc nawet nie rozważałem
- raczki - to może mieć sens, jednak ja nie pomyślałem o tym
- kijki - nie lubię ich nosić ze sobą i na tej konkretnej trasie to moim zdaniem przydałyby się tylko sporadycznie
Po starcie było ciemno ale też i tłoczno. Tłok zapewniał co prawda światło od osób z czołówkami, ale z powodu wąskiej trasy trzeba było biec dość wolno a momentami się zatrzymywać nawet. Starałem się trochę wyprzedzać, nie staliśmy też bardzo z tyłu a po jakimś czasie były krótkie odcinki szeroką drogą i od tego momentu nie było już problemu z tłokiem.
Starałem się biec po prostu na samopoczucie - nie miałem ani planów pod kątem tempa czy wyniku - tylko żeby mieć dobrą zabawę. Więc biegłem nie za wolno, ale nie żyłowałem się pomny tego jak zwykle się to kończyło w innych moich biegach górskich :)
Początek był po ciemku, jednak nie było to problemem - śnieg jest biały, księżyc świecił, było blisko świtu i samo to pozwalało biec. W dodatku niektórzy mieli czołówki. A niektórzy światła jak by mnie ratrak na trasie narciarskiej doganiał! Szybko zrobiło się jasno, biegło się naprawdę fajnie. Pierwszy punkt odżywczy był już po 6,7km i zameldowałem się tam po niecałych 56 minutach. Miałem ze sobą tylko opaskę na pas z żelami (trzy sztuki), półlitrowym bidonem i wyposażeniem obowiązkowym (bluza-wiatrówka, telefon, i koc termiczny). Dolałem sobie tylko na punkcie picia do bidonu, złapałem jakieś dwa wafelki i pobiegłem dalej. A niektórzy to się chyba tam nie zatrzymywali nawet.
Odcinek do drugiego punktu odżywczego był tak samo długi - też około 7km. Miał też bardzo podobny profil - najpierw zbieg ponad 300 metrów w pionie, a potem taki sam podbieg. Właściwie nie do końca podbieg - często to było podejście na którym nawet powolne wchodzenie sprawiało wiele problemów bo trudno nawet mi ocenić procent nachylenia zbocza - trzeba było się łapać drzew i krzaków i podciągać w górę żeby nie zsunąć się. Na takich podejściach tempo spadało masakrycznie, na zbiegach czasami było bardzo wolno - bardzo techniczne zbiegi, szczególnie że były ośnieżone, dużo kamieni, no a ja nie miałem raczków ani jakichś super bieżnika w butach. Mam co prawda nowe buty terenowe (znowu Altra - polecam dla ludzi jak ja z szerokimi stopami), ale bieżnik niezbyt agresywny (gumowy i niezbyt twarda ta guma). Jednak sprawdziły się - mimo że oczywiście czasami się człowiek zsunął tu i ówdzie, czasami się podpierałem rękami albo machałem nimi jak poparzony to ani razu nie zaliczyłem takiej prawdziwej "gleby" i nie miałem problemu ze skręceniem kostki ani niczego takiego.
Tuż przed drugim punktem odżywczym był newralgiczny punkt - po ostrym podejściu pod Błędne Skały trzeba było je obiec z prawej strony. Natomiast krótszy dystans miał w tym samym miejscu skręcić w lewo. Z niezrozumiałych dla mnie względów w tym miejscu nie było obsługi (a były osoby w innych miejscach, gdzie pilnowali żeby się ludzie nie gubili). Tam były oznaczenia trasy w obie strony i było to bardzo mylące. Ja pobiegłem dobrze, ale po chwili kolega za mną zaczął krzyczeć że źle skręciliśmy. Mój zegarek (miałem wgrany kurs) pokazywał że dobrze biegnę, jednak rzeczywiście - po chwili spotkaliśmy oznaczenie trasy jasno wskazujące że biegniemy "pod prąd". Zwróciliśmy więc i wróciliśmy się. Na rozdrożu zabrało się już grubo ponad 10 biegaczy i debatowaliśmy. Ja byłem przekonany że dobrze biegłem, razem zdecydowaliśmy że brniemy w prawo. Pokazałem im to oznaczenie pokazujące że pod prąd biegniemy, ale ludzie pamiętali że trasa ma obiec Błędne Skały z prawej, ja też mówiłem że mi zegarek pokazuje tutaj trasę i pobiegliśmy poprawnie. W sumie widzę w wynikach że zajęło mi to niecałe trzy minuty (odcinek niecałych 100 metrów, ale trzy razy zamiast raz go biegłem a większość czasu to debatowanie z innymi biegaczami). A od kolegi Kazika wiem że jego grupa "pobłądzonych" to miała ponad 30 biegaczy i rekordziści nadłożyli tam około 5km, on sam stracił na oko prawie pół godziny (!).
Teraz trochę o odżywianiu - dzień wcześniej zjadłem dobrze (nie to co przed Walencją :) ), rano też - chociaż nie były to idealne warunki, ale baton Chia Charge, inne batony energetyczne plus wziąłem trzy żele energetyczne na trasę. Plan miałem żeby trenować żołądek - w Sztokholmie ma być idealne odżywianie!! Więc plan był brać regularnie te żele i odsunąć w czasie ten efekt opadnięcia z sił. Dystans był około 31km - przy trzech żelach należy to podzielić na cztery równe odcinki i brać w tych trzech środkowych momentach (zakładając że tuż przed startem coś energetycznego też się bierze). Tak jak zaplanowałem tak zrobiłem - w pasie miałem trzy żele i wziąłem je około 8-go i 16-go kilometra. Gdyby nie ten plan żywieniowy to pewnie bym wziął tylko dwa (za to rzadziej), ale tutaj zrobiłem tak jak zaplanowałem - trzeci żel około 24km. Ta część planu wyszła w porządku. Oprócz tego planowałem ssać tabletki na trasie, ale niestety te, które wziąłem były jakieś dziwne - o mocnym miętowo-anyżowym smaku i nie dałem rady nawet chwili :)
Trzeci odcinek trasy - do ostatniego punktu odżywczego był bardzo ładny. Były odkryte odcinki gdzie można było zobaczyć najładniejsze widoki - było wysoko, ponad linią drzew. Zresztą te drzewa były właśnie najpiękniejsze, z ośnieżonymi gałęziami - od razu na myśl przychodziła Narnia. Było słonecznie, bez wiatru, więc mimo ujemnej temperatury w słońcu nie było wcale zimno. Nawet w jednym momencie miałem wrażenie że mi jest troszkę za ciepło - bo miałem trzy warstwy: koszulka termiczna z długim rękawem, koszulka techniczna z długim rękawem i taka trochę grubsza bluza do biegania. Nie miałem kurtki ani nic przeciw wiatrowi (tzn. nie miałem na sobie, ale miałem schowane w razie czego w pasie). Z tego odcinka trasy mam kilka zdjęć które sobie sam zrobiłem. Na trzecim punkcie odżywczym byliśmy już blisko mety, ale nasz (dłuższy) dystans wyruszał jeszcze na ostatnią, około 11-kilometrową pętlę. Już bez punktów odżywczych, ale też i bez jakichś dużych zmian wysokości (nie licząc oczywiście schodów na deser tuż przed metą).
Biegło się ten ostatni odcinek może nie jakoś super łatwo, ale nie było mi tak trudno jak na poprzednich biegach. Pewnie dzięki temu że nie zarzynałem się wcześniej. Mimo tego odczuwałem trudy ponad 4-godzinnego wysiłku w dość ciężkich warunkach. Trochę osób mnie wyprzedziło, ja też czasami kogoś. Na sam koniec zacząłem mieć oznaki że pojawiają się kurcze. Na szczęście nie tak mocne żeby musieć coś z tym robić, po prostu bolało przy nagłych zmianach prędkości albo techniki (np. przejście z marszu do biegu). Na podejściach stromych wszyscy szli - nie dało się inaczej, na takich mało stromych to już różnie. Czasami było niby równo, ale kopny śnieg tak utrudniał bieg że trzeba było się mocno pilnować środkowej, wąskiej wydeptanej ścieżki żeby się posuwać świńskim truchtem do przodu. Słowem - bardzo miły sposób na spędzenie sobotniego przedpołudnia :)
Wreszcie dotarłem do podnóża Szczelińca, złapałem okrążenie i... zacząłem wejście po schodach na górę. Nie było mowy o jakimś wbieganiu - nawet po płaskich odcinkach próbowałem, zaczynały mnie wtedy łapać kurcze. Prawie nic nie dałem rady podbiec i ten marsz po (o ile pamiętam) około 650 schodach zajął mi 12,5 minuty. Łączny czas tego biegu:
4:18:10
Co dało mi 46-te miejsce na 240 zapisanych (wybiegło 237, dobiegło 234). Ciekawy byłem jak ten start się porównuje do moich innych startów w podobnych warunkach. Dla przykładu dwa lata temu w tym samym miejscu biegłem krótszy dystans (21km) w podobnych warunkach. Samo podejście na końcu po schodach zajęło mi wtedy 11:10 a tym razem 12:30. Cały dystans miał średnią 7:59/km a tym razem 8:07. Jednak było 11,5km dłużej! Myślę więc że to dobry wynik. Inne moje biegi górskie nie były w zimie, próbowałem sprawdzić i porównać tempo, ale to zupełnie inna bajka jest (i zupełnie inne wyniki).
Jak by to podsumować? Zapamiętam ten bieg na pewno, było przepięknie, sportowo wyszło dobrze - żadnych kontuzji, otarć, pęcherzy - tylko czysty ból mięśni który jutro mam zamiar rozbiegać - dwie doby odpoczynku wystarczą :) Trochę daleko z Warszawy, ale fajnie że kolega z osiedla się zdecydował też pobiec - razem było fajniej. Jeszcze w drodze powrotnej zabraliśmy przypadkowego biegacza do Warszawy to wracaliśmy we trójkę. Jak by ktoś pytał to szczerze polecam, bardzo poważnie rozważam start kolejny raz (tym razem się nie zgubię i postaram się powalczyć o jakieś lepsze miejsce :) ! ).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz