Tak, wiem - miałem nie biec. Zapisana była szacowna małżonka, ale lekka choroba pokrzyżowała jej plany i wiadomo - pakiet by się zmarnował, a to by było szkoda. Organizator umożliwiał zmianę i osoby i dystansu - to trzeba było to wykorzystać :)
W sumie to mieli jakiś błąd w systemie, bo ona nie dostała kodu QR do odbioru pakietu, a w dodatku była zapisana na 15km w systemie, zamiast na 5km! Co ciekawe na stronie datasport był ten bieg dwa razy wylistowany (ten pierwszy był pusty, bez uczestników - my się rejestrowaliśmy dawno temu i pewnie przy przenoszeniu ludzi między biegami coś im się popsuło). Na szczęście w biurze zawodów wszystko można było naprawić - przepisaliśmy więc pakiet na mnie, a dystans zostawiłem 15km, bo lubię ten nietypowy dystans.
Biegłem Chomiczówkę już trzeci raz - rok temu nabiegałem tam wynik 1:05:07, a w 2020 roku 1:03:14. Nie miałem wielkich planów przed tym biegiem - nie przygotowywałem się przecież do niego (mam plan pod maraton na koniec maja w Sztokholmie) więc zaplanowałem sobie plan minimum 1:05, maksimum 1:03 no i plan "średni" 1:04.
Pogoda była super. Było zimno, ale nie padało, nie było za bardzo pochmurno. Udało się we dwójkę wybrać - córki już na tyle duże że starsze mogły się zająć najmłodszą. Miałem więc silne wsparcie - i fotograficzne podczas biegu i doping (bo są dwie pętle to przy starcie i mecie trzy razy się w sumie pojawiałem).
Ruszyłem troszkę za szybko - średnie tempo z pierwszej piątki było 4:10/km. To daje czas na mecie 1:02:30 - lepiej niż plan maksimum. Jak zwykle żałować tego miałem później. Muszę następnym razem nad tym popracować (w sumie dzisiaj na treningu tempowym wziąłem to sobie do serca i próbuję to trenować na sucho, poza zawodami - nawet jak pierwszy kilometr czy pół wychodzi za szybko to zwalniam).
Potem był koniec pierwszej pętli, mam więc stąd parę fajnych zdjęć i ruszyłem na drugą pętlę. Jednak tempo było już trochę wolniejsze. Na szczęście nie było dużo wolniej bo druga piątka była po 4:18/km. To daje średnią 4:14/km z pierwszej dychy co by dało na mecie 1:03:40 - bardzo dobry by to był wynik.
Próbowałem nie odpaść - zamiast łapania całej ostatniej piątki, rozbiłem ją na odcinki 2+1+1+1km. Tempo spadło do 4:26/km, potem 4:24 i najgorszy (zwykle tak mam) był przedostatni kilometr: aż 4:35. Ostatni trochę szybciej bo 4:24/km, ale jeszcze zegarek naliczył 70 metrów więcej, więc mimo tempa średniego z całości 4:18/km czas na mecie wyszedł:
1:04:52
W sumie lepiej niż rok temu, co mnie pozytywnie nastraja - skoro na wiosnę rok pobiegłem w Hamburgu 3:17 (z pit-stopem w toi-toi'u) to mój cichy plan 3:15 na Sztokholm wydaje się realny. Tylko muszę naprawdę przyłożyć się do biegów długich. Tym bardziej że ten obecny tydzień mi tego nie ułatwia - biegnę w niedzielę piątkę w Wiązownie... ale potem to muszę ze dwie trzydziestki w miesiącu zmieścić!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz