niedziela, 30 marca 2025

Półmaraton Warszawski 2025

 

Piękna pogoda i piękna impreza - tak ten dzień zapamiętam. Rano było jeszcze dość rześko, ale słonecznie i w słońcu już było przyjemnie. A mieliśmy wystartować dopiero o 11:00! Co prawda jak co roku w noc poprzedzającą półmaraton jest zmiana czasu, więc ta 11:00 rano to była dla nas (biologicznie) 10:00, ale i tak było to już trochę późnawo względem najgorętszej części dnia.

Wybraliśmy się z Żonką razem na start znacznie wcześniej i akurat przypadkiem po drodze spotkaliśmy grupkę biegaczy z naszej wioski - zabraliśmy się więc darmowym przejazdem samochodem do metra (dzięki Bogdan, Ania i Kazik!). Tam z przesiadką podjechaliśmy na stację Stadion i mieliśmy całą godzinę na miejscu. I fajnie było - zdążyliśmy spokojnie się ogarnąć, oddać depozyt, ja dwa razy w toi-toi'u byłem, zrobiłem rozgrzewkę 2,5km i w sam raz wszedłem w miejsce startowe na końcu czerwonej strefy (czyli na czasy poniżej 1:30). Zaraz za mną zaczynała się strefa żółta na czasy od 1:30 i stały tam zające na taki właśnie czas. 

Po krótkiej chwili być "Sen o Warszawie" zgodnie z tradycją i ruszyliśmy! Plan miałem na ten beig taki, aby pobiec pierwszą połowę na 1:30 a potem przyspieszyć. Plan maksimum to było złamanie 1:29, plan minimum - złamanie 1:30. Początek jest fajny - start z mostu, długa prosta aż do ronda przy rotundzie. Ale trochę za trudno mi się biegło. Tempo trzymałem idealnie chyba bo zegarek pokazywał 4:14/km, ale oznaczenia kilometrowe pokazywały że jest wolniej i te zające na 1:30 wcale nie były z tyłu daleko, tylko bardzo blisko. I zbliżały się. Tętno miałem 172 - co jest moim normalnym tętnem na półmaratonie, ale jednak na początku jest zwykle niższe, potem dopiero rośnie. Zaczynałem odczuwać że biegnie mi się za ciężko jak na ten etap biegu. No i wiedziałem czemu tak było - nie wiem czemu wpadłem na głupi pomysł dwa dni wcześniej żeby wrócić z centrum Warszawy (dokładnie to właśnie z Rotundy PKO BP obok której przebiegliśmy na początku biegu) do domu po konferencji na której tam byłem z pracy. A to było ponad 18km, biegłem spokojnie, ale jednak kilometry w nogach były i to moim zdaniem spowodowało że biegło mi się ciężej.

Zające mnie powoli doganiały, ale wciąż były tuż za mną. W końcu zrównaliśmy się i mimo ze zegarek i też znaczniki kilometrów wciąż mówiły że jest mała nadróbka (ale znikoma - tempo było super). Tak jak planowałem pierwszą połowę przebiegłem dokładnie na czas na mecie 1:30 - czyli tempem 4:!6/km. Co do sekundy to na 10km miałem 42:37 (a to jest 3 sekundy szybciej niż plan - czyli idealnie). Niestety czuć było że będzie ciężko. Mimo to starałem się psychicznie to wytrzymać i ciągnąłem obok zająców tak długi jak się dało.

Kibice byli świetni - zaraz za połową zawraca się i wbiega na Wisłostradę, wiadomo że przy trasie szybkiego ruchu, gdzie nie ma mieszkań było ich mniej, ale tak ogólnie to było ich sporo, byli żywiołowi i naprawdę fajnie się biegło. Pod koniec to nawet miejscami był szpaler kibiców z obu stron.

Na razie jednak jesteśmy na Wisłostradzie - zające na półtorej godziny konsekwentnie, chociaż bardzo wolno mi uciekają. Nic to, na razie mam nadróbkę - myślę sobie, ale jednak na najbliższym znaczniku kilometra okazało się że nie :) Moje tempo średnie z zegarka też powolutku spada - z 4:14 średnio do 4:16. Mimo to staram się nie zwalniać. Jest ciężko, czuję że biegnę trochę wolniej, ale staram się jakoś to ogarnąć. Robię sobie rewizję planów i za plan minimum staram się obronić 1:30 na początku wyniku, nieważne ile tam sekund jeszcze będzie. Znaczniki kilometrów są trochę niedokładnie rozstawione, ale mniej więcej wyliczam sobie że mam stratę 25 sekund (bo tempo z zegarka niby 4:16, ale zegarek policzył mi więcej dystansu, więc zawyża tempo). Wychodzi mi że jak się ogarnę i nie będę tracił to obronię ten wynik poniżej 1:31. Zawiązałem więc sobie koszulkę w supeł żeby ulepszyć chłodzenie (goły brzuch pewnie wyglądał komicznie), polewałem się sporo wodą na głowę na punktach (ale woda była w małych kubeczkach gdzie zwykle było tylko trochę wody na dnie, więc za dużo tej wody nie mogłem wylać). Było ciężko, ale tempo jakieś takie na granicy akceptacji utrzymywałem.

W końcu drugi raz na moście jesteśmy - już tylko trochę pokluczymy po Pradze i będziemy! Jest ciężko, ale w sumie jestem dumny z siebie że nie odpadłem psychicznie. Po drodze kolejnego znajomego (Kuba z Poznania) spotkałem i pozdrowiłem, nie wiedzieć czemu dzisiaj to ja byłem szybszy, ale nie mam sił na nic poza przebieraniem nogami. Kibiców coraz więcej, doping coraz lepszy, jeszcze ostatni (łagodny) podbieg, ostatni wiadukt (na szczęście nad nami, nie wbiegamy na niego), ostatni zakręt i prosta do mety! Przyspieszam bo naprawdę już jest wszystko na styk. Garmin twierdzi że ostatnie 100 metrów było w tempie 2:51/km (!), wpadam na metę, zatrzymuję zegarek - wyszło mi trochę lepiej niż oficjalny czas, ale i tak ten oficjalny wyszedł :) 

1:30:59

No jest super, szkoda że nie było lepiej, ale ten piątkowy bieg to była pomyłka. Niby trenuję pod maraton i ten start był trochę z marszu, ale trzeba było się lepiej przygotować. Mam zamiar to teraz poprawić - bo za cztery tygodnie półmaraton w Kownie. Plan więc teraz jest taki, żeby te trzy tygodnie zrobić cięższe z długimi biegami rzędu 32km w weekendy, ale ten ostatni tydzień odpuścić mocniej niż tym razem i w Kownie co najmniej złamać te 1:30!

A tymczasem na mecie - wiadomo, zdjęcia, wywiady (ale nie ze mną), odebrałem napoje i poszedłem na trasę znaleźć Żonkę. Wybiegała z późniejszej strefy, więc udało mi się na skróty cofnąć dwa kilometry (po drodze dopingując biegaczy w stylu "szybciej, szybciej bo medale się kończą" albo "jeszcze tylko siedem kilometrów!"). Odnalazłem ją i dołączyłem na ostatnie dwa kilometry żeby pomóc psychicznie. I chyba się udało bo miała drugi czas w półmaratonie z wszystkich swoich "połówek", a biegła ich już sporo.

Potem szybko na pociąg i do domu - sprawdzić czy córki zajęły się najmłodszą siostrą i nie rozniosły domu (na szczęście nie - muszę je pochwalić). I tak totalnie zmęczeni, ale oboje bardzo zadowoleni spędziliśmy tą piękną niedzielę.






niedziela, 9 marca 2025

Plany: Warszawa, Kowno, Sztokholm

W tym roku wyjątkowo nie wrzuciłem na bloga planu treningowego. Trochę dlatego że powstaje on na bieżąco, chociaż jakieś ramy mam. Ale myślę że warto opisać chociażby dla siebie samego co tam biegam i dlaczego. 

Głównym startem sezonu będzie oczywiście maraton w Sztokholmie. Jest na koniec maja, więc w tej chwili zostało już tylko 12 tygodni. Plan zacząłem układać i realizować od początku roku - to dość długo, bo aż 22 tygodni. Po drodze mam inne starty, ale nie szykuję się do nich specjalnie, jak zwykle robię te inne starty "z marszu" (właściwie to z biegu :) ) czyli będąc w treningu typowo maratońskim. Do tej pory biegałem w ten sposób:


Były aż cztery starty, chociaż nie było to wyczerpujące za bardzo - bieg górski nie był w ogóle na żadne zadane tempo, był też Bieg Chomiczówki który pobiegłem "za żonę" (ale przepisałem numer oficjalnie, tylko że nie planowałem tego biegu). Nie wymęczyły mnie te starty, ale szczerze przyznam że zakłóciły sam plan treningowy. Najbardziej mnie martwiło to że nie mogłem w tych miejscach zrobić biegów długich. A to są te biegi, które moim zdaniem są teraz dla mnie najważniejsze. Wprowadziłem więc szybko plan naprawczy i w zeszłym tygodniu zrobiłem 32km w tym ostatnie 2km tempem maratońskim, a dzisiaj znowu 32km, ale już ostatnie 7km tempem maratońskim. To znaczy planowanym, tym najlepszym tempem maratońskim: 4:37/km z czego wynikałby czas 3:15 na mecie w Sztokholmie. 

Planuję tych 32km zrobić jeszcze sporo, zobaczymy ile ich zmieszczę. Za trzy tygodnie półmaraton w Warszawie, za 7 tygodni w Kownie. Ale poza tymi dwoma weekendami jest 9 miejsc, no może 8 żeby mieć odpoczynek przed startem, gdzie takie długie biegi będę się starał wrzucić. 

Tak ogólnie to czuję, że forma się poprawia. Po okresie resetu po maratonie wróciłem do liczenia kalorii - chciałbym do maratonu podejść z niższą wagą. W Walencji miałem ją na poziomie 76,1kg, po zupełnym odstawieniu liczenia kalorii na półtora miesiąca przybyło prawie 2kg. Moim zdaniem to mało - po maratonie naturalne jest u mnie przybranie trochę na wadze (organizm sobie odbija to wymęczenie), w dodatku byliśmy na ferie zimowe w hotelu z pełnym wyżywieniem (no trzeba jeść - przecież się zmarnuje!) a mimo to taka niewielka zmiana na plus.
Teraz od lutego znowu liczę te kalorie i waga leci w dół powoli. W tej chwili średnia z 7 ostatnich dni to już 76,9kg. Jak by się udało zejść poniżej 76kg to będzie bardzo dobry wynik. 

Wyniki biegowe też całkiem dobre w tym roku - 19:34 w Wiązownie to lepiej niż 20:12 w tym samym czasie rok wcześniej. Bieg Chomiczówki to tylko 15 sekund lepiej na 15km niż rok wcześniej. Ale widać że jest trochę lepiej. Więc trzeba trzymać kciuki żeby się tak poprawiało cały czas :) Myślę o półówce warszawskiej - może się uda pobiec na 1:29:00 tam?

 

niedziela, 23 lutego 2025

Wiązowna 5km

 


Jak dobrze pójdzie to się od razu szybciej pojawia relacja, nie? A że poszło dzisiaj naprawdę dobrze, to szybko wrzucam wpis. Kilka godzin temu biegliśmy piątkę w Wiązownie. Do tej pory zawsze biegłem tam półmaraton, ale w tym roku jestem już i tak zapisany na połówkę w Warszawie za miesiąc i drugą po kolejnym miesiącu w Kownie. Zdecydowałem się więc na piątkę i pobiegliśmy ją razem z żonką. W dodatku miałem wrażenie że tam biegną prawie wszyscy znajomi - pozdrowienia dla Kazika, Damiana, Darka, Tomka, Michała i Mariusza (mam nadzieję że o nikim nie zapomniałem).

Poranny dojazd był trochę zagmatwany (odwożenie córki z koleżanką na zawody w siatkówkę po drodze), ale udało się dojechać mniej więcej na czas. Z parkowaniem oczywiście był problem, ale w ulicy Parkowej jakoś jeszcze się udało znaleźć miejsce i dobiec do szkoły po pakiety. Tłok tam był tak straszny że nas rozdzieliło, i tak szatnie i depozyty były rozdzielne. Ale pakiety odebraliśmy szybko i poszliśmy się przebierać. Pogoda była super: zimno (około 1 stopnia), ale słonecznie i prawie bez wiatru. Dla mnie to są najlepsze warunki do biegania. Z kolegą Damianem poszliśmy na rozgrzewkę (reszta ekipy się zgubiła), zrobiłem prawie 3km z rytmami, nawet toaletę zdążyłem załatwić (ale w lesie) i wszystko wyglądało super. 

Plan na ten bieg był taki, żeby spróbować pobiec na samopoczucie i nie patrzeć w ogóle na zegarek. Patrząc na moją obecną formę oceniałem że jak uda się złamać 20 minut to będzie sukces. Więc gdybym biegł tak jak zwykle to pilnowałbym dokładnie tempa 4:00/km przez pierwsze 3km i potem zobaczył jak się czuję. Ale tutaj miałem inny plan: nie patrzeć na zegarek! Na zegarku ustawiłem łapanie okrążeń co 500 metrów żeby potem po biegu mieć jak to przeanalizować, ale znowu powtórzę: miałem na niego w ogóle nie patrzeć.

Ustawiłem się za drugimi balonikami na 20 minut (były dwa zające) - niestety tłok był spory i nie dałem rady przejść już bliżej startu. Szybko nadszedł start i ruszyliśmy. Tłok na starcie niby był, ale nie było źle - prawie nie przeszkodziło mi to na początku biegu, potem już się przerzedziło. Mimo to muszę przyznać że strasznie wysoki poziom był tych zawodów. Trasa była prosta jak drut - 2,5km na wprost, nawrotka i powrót na start. Ja biegłem na samopoczucie i dobrze to szło. Wyprzedziłem zająca na 20 minut, ale nie oddaliłem się - trzymałem się tuż przed nimi. To mi dawało komfort psychiczny - wiedziałem że biegnę szybciej niż plan (bo startowałem zza zająców) a czułem się dobrze, mimo że biegło się nielekko. Okrążenia łapały się same co 500 metrów a ja nie patrzyłem na tempo ani na czas. I co dziwne - nie korciło mnie, ani też odruchowo ani razu nie spojrzałem!

Przed nawrotką zacząłem widzieć wracających szybszych biegaczy. Byłem w szoku jak dużo ich było, przecież to tempo na grubo poniżej 20 minut, zwykle nie ma zbyt wielu tak szybkich biegaczy. Minął mnie z moich znajomych tylko Damian (no ale miał czas niewiele ponad 18 minut na mecie!) i zaraz ja byłem na nawrotce. To już tylko powrót, jesteś za połową - pomyślałem sobie. Zając na 20 minut mnie dogonił i uczepiłem się go. Trochę mnie wkurzał ten balonik co mnie stukał cały czas to się przesunąłem na bok. A potem... troszkę przyspieszyłem! Ale byłem tylko kilka metrów z przodu i cały czas słyszałem jego doping - trzeba pochwalić (taki wysoki zając, było dwóch więc żeby było wiadomo który) bo robił bardzo dobrą robotę. Dopingował, dawał rady - to było super!

Biegło się coraz ciężej, ale jestem bardzo zadowolony z tej części biegu. Zwykle tu odpadam, a dzisiaj - chyba dzięki temu że kontrolowałem tylko poziom wysiłku, a nie czas - udało się nie odpaść. Tempo się troszkę obniżyło w środku biegu, ale jak widać na czasach okrążeń to były małe różnice. Było trudno, nie miałem za dużo siły na finisz, ale coś tam wykrzesałem i wg danych z zegarka na samej końcówce było nawet tempo chwilowe 3:15/km i wpadłem na metę z czasem oficjalnym

19:34

Jestem mega zadowolony, chyba już zawsze będę się starał biegać piątki bez patrzenia na zegarek! Po biegu poczekałem na żonkę - nie była w pełni zadowolona, ale jej też dobrze poszło bo lepiej niż w poprzednich zawodach. Koledzy wykręcili też bardzo dobre czasy. Była to bardzo udana impreza - organizacyjnie, pogoda dopisała - wszystko się udało! 




piątek, 21 lutego 2025

Bieg Chomiczówki

Tak, wiem - miałem nie biec. Zapisana była szacowna małżonka, ale lekka choroba pokrzyżowała jej plany i wiadomo - pakiet by się zmarnował, a to by było szkoda. Organizator umożliwiał zmianę i osoby i dystansu - to trzeba było to wykorzystać :)
W sumie to mieli jakiś błąd w systemie, bo ona nie dostała kodu QR do odbioru pakietu, a w dodatku była zapisana na 15km w systemie, zamiast na 5km! Co ciekawe na stronie datasport był ten bieg dwa razy wylistowany (ten pierwszy był pusty, bez uczestników - my się rejestrowaliśmy dawno temu i pewnie przy przenoszeniu ludzi między biegami coś im się popsuło). Na szczęście w biurze zawodów wszystko można było naprawić - przepisaliśmy więc pakiet na mnie, a dystans zostawiłem 15km, bo lubię ten nietypowy dystans.


 Biegłem Chomiczówkę już trzeci raz - rok temu nabiegałem tam wynik 1:05:07, a w 2020 roku 1:03:14. Nie miałem wielkich planów przed tym biegiem - nie przygotowywałem się przecież do niego (mam plan pod maraton na koniec maja w Sztokholmie) więc zaplanowałem sobie plan minimum 1:05, maksimum 1:03 no i plan "średni" 1:04. 


 Pogoda była super. Było zimno, ale nie padało, nie było za bardzo pochmurno. Udało się we dwójkę wybrać - córki już na tyle duże że starsze mogły się zająć najmłodszą. Miałem więc silne wsparcie - i fotograficzne podczas biegu i doping (bo są dwie pętle to przy starcie i mecie trzy razy się w sumie pojawiałem). 

Ruszyłem troszkę za szybko - średnie tempo z pierwszej piątki było 4:10/km. To daje czas na mecie 1:02:30 - lepiej niż plan maksimum. Jak zwykle żałować tego miałem później. Muszę następnym razem nad tym popracować (w sumie dzisiaj na treningu tempowym wziąłem to sobie do serca i próbuję to trenować na sucho, poza zawodami - nawet jak pierwszy kilometr czy pół wychodzi za szybko to zwalniam). 


 Potem był koniec pierwszej pętli, mam więc stąd parę fajnych zdjęć i ruszyłem na drugą pętlę. Jednak tempo było już trochę wolniejsze. Na szczęście nie było dużo wolniej bo druga piątka była po 4:18/km. To daje średnią 4:14/km z pierwszej dychy co by dało na mecie 1:03:40 - bardzo dobry by to był wynik. 

Próbowałem nie odpaść - zamiast łapania całej ostatniej piątki, rozbiłem ją na odcinki 2+1+1+1km. Tempo spadło do 4:26/km, potem 4:24 i najgorszy (zwykle tak mam) był przedostatni kilometr: aż 4:35. Ostatni trochę szybciej bo 4:24/km, ale jeszcze zegarek naliczył 70 metrów więcej, więc mimo tempa średniego z całości 4:18/km czas na mecie wyszedł:

1:04:52

W sumie lepiej niż rok temu, co mnie pozytywnie nastraja - skoro na wiosnę rok pobiegłem w Hamburgu 3:17 (z pit-stopem w toi-toi'u) to mój cichy plan 3:15 na Sztokholm wydaje się realny. Tylko muszę naprawdę przyłożyć się do biegów długich. Tym bardziej że ten obecny tydzień mi tego nie ułatwia - biegnę w niedzielę piątkę w Wiązownie... ale potem to muszę ze dwie trzydziestki w miesiącu zmieścić!

 



niedziela, 2 lutego 2025

Bieg Wedla

Oj dawno nie biegłem Biegu Wedla - w sumie to zdarzyło mi się to dopiero dwa razy: w 2013 i 2014 roku. Za pierwszym razem biegła też nasza najstarsza córka (plus mój chrześniak który nas wtedy odwiedził), a za drugim razem to już dwie starsze córki. Ale tylko za pierwszym razem był śnieg. Zwykle jakoś nam termin kolidował z wyjazdami, bo jest w okolicach ferii zimowych. W tym roku się udało - najmłodsza jest już na obozie zimowym, a my mogliśmy pojechać do Skaryszaka pobiegać :)

Moje plany co do tego biegu były takie żeby pobiec. Dopiero zaczynam przygotowania - w końcu maja maraton w Sztokholmie, więc nie jestem jeszcze w żadnym stopniu w najlepszej formie. Jeśli chciałbym w tym roku też złamać 40 minut na dychę to na początku sezonu pomyślałem sobie że powinienem dać radę pobiec te 5sek/km wolniej - i takie były moje założenia: biec po 4:05/km. Żonka pojechała ze mną na bieg, stąd mam tyle zdjęć i to nawet z samego biegu, jak nigdy. Zaparkowaliśmy niedaleko parku, ja po drodze zrobiłem rozgrzewkę i nawet postój w toi-toi'u się udało zmieścić przed startem. Pakiet odebraliśmy dzień wcześniej (oj masakra tam przy Decathlonie w Warszawie zaparkować) więc na start przybyliśmy na krótko przed wyznaczonym czasem. 

Przed samym biegiem była krótka przemowa, chwila ciszy dla uczczenia wieloletniego organizatora tego biegu: Andrzeja Krochmala, który zmarł niedawno. Była to 19-ta edycja tego biegu i pierwsza bez niego.

Po starcie ruszyliśmy alejką główną - trasa jest jak zwykle to tym dużym głównym kółku, zupełnie jak w Park Run. Tylko tutaj jest więcej kółek, dokładnie to pięć sztuk, co z krótkim dobiegiem na koniec daje 9 kilometrów (około). Ruszyłem (oczywiście) za szybko, ustawiłem sobie okrążenia co 500 metrów i po pierwszym zamiast 2:02-2:03 miałem 1:58. Trochę się ogarnąłem i zwolniłem, ale nie dość dużo i biegłem troszkę za szybko cały czas.

Po pierwszym kółku czułem się dobrze, jednak poziom wysiłku był trochę za wysoki, zresztą po tym tempie widziałem że padnę w drugiej połowie... po drugiem kółku - dogoniłem najwolniejszą biegaczkę. No to musiała pani biec tempem 8min/km skoro zrobiłem dwa kółka gdy ona jedno. W sumie to nic złego - wielki szacunek dla tej pani (starsza pani, właściwie to babcia) za to że jest tak aktywna. Tylko nie wiem czemu stała na starcie obok mnie czyli prawie na samym przodzie ;)


Przy każdym okrążeniu moja Karolina robiła mi zdjęcia i dopingowała, to było super miłe. Na jej pytanie jak się czuję odpowiedziałem zgodnie z prawdą że średnio, ale tak powinno być jak się biegnie szybko. Po trzecim kółku zaczął się najtrudniejszy odcinek - widziałem na zegarku że tempo mi spadło ze średniej troszkę ponad 4min/km do nawet 4:17/km na 15-tym odcinku 500m (z 18 razem bo 9km podzielone na 500m). Ogarnąłem się jednak w tym dołku jednak i zacząłem przyspieszać. Biegłem cały prawie bieg niedaleko za biegaczem z napisem Kamil na koszulce i byłem pewny że go nie dogonię (on też osłabł, ale ja byłem ciągle z tyłu). Co gorsza na ostatnim łuku, jakieś może pół kilometra przed metą wyprzedził mnie mini-pociąg czyli dwóch mocno cisnących biegaczy. No zwykła sprawa - jak się odpada w końcówce to zawsze mi się takie coś przydarza... ale tutaj będzie happy-end. Zmobilizowałem się i przycisnąłem! 

Cały czas dublowaliśmy wolniejszych biegaczy, udało mi się grupkę biegaczek z prawej strony minąć gdy tych dwóch szybszych ode mnie biegaczy (po wyprzedzeniu mnie) obiegali je z lewej strony. Jakoś mnie to chwilowe przyspieszenie nastawiło pozytywnie i zacząłem cisnąć cały czas. I nawet zbliżać się do tego Kamila! Minęliśmy go wszyscy we trójkę, ja cały czas byłem z przodu i było ciężko, ale nie zwalniałem. Jeszcze tylko ostry zakręt w lewo w alejkę z metą, nie odpuściłem ani na chwilę i udało się! Wbiegłem na metę jako 17-ty zawodnik na 280. To jest 6 górnych procentów, dawno tak dobrze mi nie poszło!

 

Co do czasu to było to 37:21 ze średnim tempem 4:05/km a więc dokładnie takim jakie planowałem! Niby zrealizowałem założenia, jednak noty za styl powinny być obniżone - pierwsza połowa za szybko, druga za wolno. Jedyne pocieszenie to ten ładny finisz - ostatnie 130m w tempie 3:16/km to kosmos dla mnie, poprzednie 500m w tempie 3:59/km to ładny wynik jak na finisz 9km biegu.


Dostałem fajny worek ze słodyczami (już prawie wszystko zjedzone, no ale jest nas 5 osób w rodzinie to szybko schodzi), planowałem jeszcze dobiegać - wrócić do domu biegiem, ale to trochę ponad 20km więc zrezygnowałem, postaram się jutro wyjść bo po takim biegu nie dałbym rady biec sensownym tempem chyba.

W sumie było bardzo fajnie, polecam jak zwykle tą imprezę, może za rok uda się znowu tu zawitać!


niedziela, 19 stycznia 2025

Biała Trzydziestka

Biała Trzydziestka to bieg górski organizowany przy okazji Zimowego Półmaratonu Gór Stołowych. Piękne miejsce do biegania, bieg wypada w środku zimy co nam daje gwarantowany śnieg i w rezultacie mamy możliwość pobiec w naprawdę pięknej scenerii i super biegu. Dwa lata temu pobiegłem ten krótszy dystans i można o tym poczytać tutaj, a w tym roku skusiłem się na dłuższy. 

Dojazd oczywiście jest nieźle problematyczny (z powodu odległości i czasu, bo jakoś dróg jest niezła). Do Wrocławia autostrada albo nowa droga ekspresowa i dopiero ostatnie około 100km drogami zwykłymi. W sumie więc wyszło niecałe 5 godzin. Pojechaliśmy z moim sąsiadem Kazikiem (już nie pierwszy raz) i to było super - towarzystwo ludzi o tym samym hobby znacznie podnosi atmosferę wyjazdu!

Na miejscu byliśmy na tyle wcześnie że jeszcze zdążyliśmy w piątek odebrać pakiety. Co prawda takich jak my cwaniaków co przyjechali pół godziny przed zamknięciem biura zawodów było tak dużo że musieliśmy czekać w długaśnej kolejce i zeszło nam chyba 40 minut z tym odbieraniem pakietów. W dużej sali trwała chyba odprawa, ale nie mieliśmy jak tam wpaść (miało się to zemścić następnego dnia).

Potem szybko do bazy noclegowej - ośrodek wypoczynkowy w Dusznikach-Zdroju kilkanaście minut samochodem. A tam jakaś impreza, na oko studniówka sądząc po wieku uczestników. Co gorsza pokoje mieli niektórzy z nich obok naszego. Do listy atrakcji naszego dojazdu doszła więc gratisowo awantura w pokoju obok połączona ze zniszczeniem drzwi do tego pokoju. Młody panicze próbował bić się na pięści z drugim, ale nie dał rady, pokonał go poziom alkoholu we własnym organizmie oraz krzycząca wniebogłosy pannica, cytuję "Damian, Damian, proszę Cię, nie rób temu (x5)". Coś tam próbowaliśmy pomóc, ale było sporo trzeźwiejszych kolegów i go opanowali. Spokój był przez jakiś czas, ale jak próbowaliśmy zasnąć to wszedł nam do pokoju jeden z tych trzeźwiejszych szukając kompanów do kieliszka. Ale był kulturalny, od razu się wycofał jak się zorientował że to nie ten pokój i w ogóle nie przyszedł z pustymi rękami (tylko z butelką wódki). Dobra, zamknęliśmy pokój na klucz i jakoś się udało zasnąć, ja się wyspałem całkiem dobrze mimo tych przebojów.

Rano szybko śniadanie w pokoju, spakowani byliśmy poprzedniego wieczoru i pojechaliśmy na start. Parkingi były zajęte, ale stanęliśmy bardzo blisko startu (tylko że się samochód zakopał :) ale rozwiązanie tego problemu musiało poczekać na "po zawodach". Przed startem mieliśmy dość czasu na fotkę:

Ale zaraz potem na start. Ze sprzętu to właściwie nic poza tym wymaganym przez regulamin nie miałem nic ekstra:
- czołówka - niby start był pół godziny przed wschodem słońca, ale było już szarawo i praktycznie cały bieg był za dnia, więc nawet nie rozważałem
- raczki - to może mieć sens, jednak ja nie pomyślałem o tym
- kijki - nie lubię ich nosić ze sobą i na tej konkretnej trasie to moim zdaniem przydałyby się tylko sporadycznie

Po starcie było ciemno ale też i tłoczno. Tłok zapewniał co prawda światło od osób z czołówkami, ale z powodu wąskiej trasy trzeba było biec dość wolno a momentami się zatrzymywać nawet. Starałem się trochę wyprzedzać, nie staliśmy też bardzo z tyłu a po jakimś czasie były krótkie odcinki szeroką drogą i od tego momentu nie było już problemu z tłokiem.

Starałem się biec po prostu na samopoczucie - nie miałem ani planów pod kątem tempa czy wyniku - tylko żeby mieć dobrą zabawę. Więc biegłem nie za wolno, ale nie żyłowałem się pomny tego jak zwykle się to kończyło w innych moich biegach górskich :)
Początek był po ciemku, jednak nie było to problemem - śnieg jest biały, księżyc świecił, było blisko świtu i samo to pozwalało biec. W dodatku niektórzy mieli czołówki. A niektórzy światła jak by mnie ratrak na trasie narciarskiej doganiał! Szybko zrobiło się jasno, biegło się naprawdę fajnie. Pierwszy punkt odżywczy był już po 6,7km i zameldowałem się tam po niecałych 56 minutach. Miałem ze sobą tylko opaskę na pas z żelami (trzy sztuki), półlitrowym bidonem i wyposażeniem obowiązkowym (bluza-wiatrówka, telefon, i koc termiczny). Dolałem sobie tylko na punkcie picia do bidonu, złapałem jakieś dwa wafelki i pobiegłem dalej. A niektórzy to się chyba tam nie zatrzymywali nawet. 

Odcinek do drugiego punktu odżywczego był tak samo długi - też około 7km. Miał też bardzo podobny profil - najpierw zbieg ponad 300 metrów w pionie, a potem taki sam podbieg. Właściwie nie do końca podbieg - często to było podejście na którym nawet powolne wchodzenie sprawiało wiele problemów bo trudno nawet mi ocenić procent nachylenia zbocza - trzeba było się łapać drzew i krzaków i podciągać w górę żeby nie zsunąć się. Na takich podejściach tempo spadało masakrycznie, na zbiegach czasami było bardzo wolno - bardzo techniczne zbiegi, szczególnie że były ośnieżone, dużo kamieni, no a ja nie miałem raczków ani jakichś super bieżnika w butach. Mam co prawda nowe buty terenowe (znowu Altra - polecam dla ludzi jak ja z szerokimi stopami), ale bieżnik niezbyt agresywny (gumowy i niezbyt twarda ta guma). Jednak sprawdziły się - mimo że oczywiście czasami się człowiek zsunął tu i ówdzie, czasami się podpierałem rękami albo machałem nimi jak poparzony to ani razu nie zaliczyłem takiej prawdziwej "gleby" i nie miałem problemu ze skręceniem kostki ani niczego takiego.

Tuż przed drugim punktem odżywczym był newralgiczny punkt - po ostrym podejściu pod Błędne Skały trzeba było je obiec z prawej strony. Natomiast krótszy dystans miał w tym samym miejscu skręcić w lewo. Z niezrozumiałych dla mnie względów w tym miejscu nie było obsługi (a były osoby w innych miejscach, gdzie pilnowali żeby się ludzie nie gubili). Tam były oznaczenia trasy w obie strony i było to bardzo mylące. Ja pobiegłem dobrze, ale po chwili kolega za mną zaczął krzyczeć że źle skręciliśmy. Mój zegarek (miałem wgrany kurs) pokazywał że dobrze biegnę, jednak rzeczywiście - po chwili spotkaliśmy oznaczenie trasy jasno wskazujące że biegniemy "pod prąd". Zwróciliśmy więc i wróciliśmy się. Na rozdrożu zabrało się już grubo ponad 10 biegaczy i debatowaliśmy. Ja byłem przekonany że dobrze biegłem, razem zdecydowaliśmy że brniemy w prawo. Pokazałem im to oznaczenie pokazujące że pod prąd biegniemy, ale ludzie pamiętali że trasa ma obiec Błędne Skały z prawej, ja też mówiłem że mi zegarek pokazuje tutaj trasę i pobiegliśmy poprawnie. W sumie widzę w wynikach że zajęło mi to niecałe trzy minuty (odcinek niecałych 100 metrów, ale trzy razy zamiast raz go biegłem a większość czasu to debatowanie z innymi biegaczami). A od kolegi Kazika wiem że jego grupa "pobłądzonych" to miała ponad 30 biegaczy i rekordziści nadłożyli tam około 5km, on sam stracił na oko prawie pół godziny (!).

Teraz trochę o odżywianiu - dzień wcześniej zjadłem dobrze (nie to co przed Walencją :) ), rano też - chociaż nie były to idealne warunki, ale baton Chia Charge, inne batony energetyczne plus wziąłem trzy żele energetyczne na trasę. Plan miałem żeby trenować żołądek - w Sztokholmie ma być idealne odżywianie!! Więc plan był brać regularnie te żele i odsunąć w czasie ten efekt opadnięcia z sił. Dystans był około 31km - przy trzech żelach należy to podzielić na cztery równe odcinki i brać w tych trzech środkowych momentach (zakładając że tuż przed startem coś energetycznego też się bierze). Tak jak zaplanowałem tak zrobiłem - w pasie miałem trzy żele i wziąłem je około 8-go i 16-go kilometra. Gdyby nie ten plan żywieniowy to pewnie bym wziął tylko dwa (za to rzadziej), ale tutaj zrobiłem tak jak zaplanowałem - trzeci żel około 24km. Ta część planu wyszła w porządku. Oprócz tego planowałem ssać tabletki na trasie, ale niestety te, które wziąłem były jakieś dziwne - o mocnym miętowo-anyżowym smaku i nie dałem rady nawet chwili :)

Trzeci odcinek trasy - do ostatniego punktu odżywczego był bardzo ładny. Były odkryte odcinki gdzie można było zobaczyć najładniejsze widoki - było wysoko, ponad linią drzew. Zresztą te drzewa były właśnie najpiękniejsze, z ośnieżonymi gałęziami - od razu na myśl przychodziła Narnia. Było słonecznie, bez wiatru, więc mimo ujemnej temperatury w słońcu nie było wcale zimno. Nawet w jednym momencie miałem wrażenie że mi jest troszkę za ciepło - bo miałem trzy warstwy: koszulka termiczna z długim rękawem, koszulka techniczna z długim rękawem i taka trochę grubsza bluza do biegania. Nie miałem kurtki ani nic przeciw wiatrowi (tzn. nie miałem na sobie, ale miałem schowane w razie czego w pasie). Z tego odcinka trasy mam kilka zdjęć które sobie sam zrobiłem. Na trzecim punkcie odżywczym byliśmy już blisko mety, ale nasz (dłuższy) dystans wyruszał jeszcze na ostatnią, około 11-kilometrową pętlę. Już bez punktów odżywczych, ale też i bez jakichś dużych zmian wysokości (nie licząc oczywiście schodów na deser tuż przed metą). 

Biegło się ten ostatni odcinek może nie jakoś super łatwo, ale nie było mi tak trudno jak na poprzednich biegach. Pewnie dzięki temu że nie zarzynałem się wcześniej. Mimo tego odczuwałem trudy ponad 4-godzinnego wysiłku w dość ciężkich warunkach. Trochę osób mnie wyprzedziło, ja też czasami kogoś. Na sam koniec zacząłem mieć oznaki że pojawiają się kurcze. Na szczęście nie tak mocne żeby musieć coś z tym robić, po prostu bolało przy nagłych zmianach prędkości albo techniki (np. przejście z marszu do biegu). Na podejściach stromych wszyscy szli - nie dało się inaczej, na takich mało stromych to już różnie. Czasami było niby równo, ale kopny śnieg tak utrudniał bieg że trzeba było się mocno pilnować środkowej, wąskiej wydeptanej ścieżki żeby się posuwać świńskim truchtem do przodu. Słowem - bardzo miły sposób na spędzenie sobotniego przedpołudnia :) 

Wreszcie dotarłem do podnóża Szczelińca, złapałem okrążenie i... zacząłem wejście po schodach na górę. Nie było mowy o jakimś wbieganiu - nawet po płaskich odcinkach próbowałem, zaczynały mnie wtedy łapać kurcze. Prawie nic nie dałem rady podbiec i ten marsz po (o ile pamiętam) około 650 schodach zajął mi 12,5 minuty. Łączny czas tego biegu:

4:18:10


Co dało mi 46-te miejsce na 240 zapisanych (wybiegło 237, dobiegło 234). Ciekawy byłem jak ten start się porównuje do moich innych startów w podobnych warunkach. Dla przykładu dwa lata temu w tym samym miejscu biegłem krótszy dystans (21km) w podobnych warunkach. Samo podejście na końcu po schodach zajęło mi wtedy 11:10 a tym razem 12:30. Cały dystans miał średnią 7:59/km a tym razem 8:07. Jednak było 11,5km dłużej! Myślę więc że to dobry wynik. Inne moje biegi górskie nie były w zimie, próbowałem sprawdzić i porównać tempo, ale to zupełnie inna bajka jest (i zupełnie inne wyniki).

Jak by to podsumować? Zapamiętam ten bieg na pewno, było przepięknie, sportowo wyszło dobrze - żadnych kontuzji, otarć, pęcherzy - tylko czysty ból mięśni który jutro mam zamiar rozbiegać - dwie doby odpoczynku wystarczą :) Trochę daleko z Warszawy, ale fajnie że kolega z osiedla się zdecydował też pobiec - razem było fajniej. Jeszcze w drodze powrotnej zabraliśmy przypadkowego biegacza do Warszawy to wracaliśmy we trójkę. Jak by ktoś pytał to szczerze polecam, bardzo poważnie rozważam start kolejny raz (tym razem się nie zgubię i postaram się powalczyć o jakieś lepsze miejsce :) ! ).



poniedziałek, 13 stycznia 2025

Plany na 2025


Piszę sobie na początku roku takie plany i fajnie mi to wychodzi, więc mam zamiar podtrzymać ten zwyczaj. Czego bym chciał od tego nowego roku? Myślałem już o tym, nie jest to też tak bardzo różne od tego co sobie planowałem rok wcześniej. Tak krótko to chciałbym:

1. biegać zdrowo - bo jak pisał wieszcz "ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie" itd.
2. mieć radość z biegania - bo w sumie oprócz bycia zdrowym to jest główny powód mojego hobby
3. poprawić swoje wyniki na głównych moich dystansach

A ponieważ ceny powinny być mierzalne, to od razu wrzucam moje "funkcje kryterium" jak to w optymalizacji się oficjalnie nazywać.

Ad.1. no to prosta sprawa - ma nie być kontuzji ani choroby która by na dłużej niż 3 dni mnie wstrzymała od biegania po próżnicy po okolicy.
Ad. 2. radocha to subiektywna rzecz, tutaj będzie trudno o mierzalne kryterium. Ustalmy że na koniec roku dokonam samooceny czy wychodzę pobiegać z uśmiechem na twarzy czy też bez (albo co gorsza nie wychodzę :) )
Ad. 3. a tutaj znowu będzie łatwo, bo można numerki przytoczyć. Po prostu plan minimum to pobiec 5km, 10km, półmaraton i maraton w 2025 szybciej niż w 2024 roku. Idealnie by było też złamać 3:15 w maratonie na wiosnę i jeśli to się uda to pomyśleć o 3:10 na jesieni.

Dobra, to plany już są, a jak starty w najbliższym czasie? A jest ich sporo zaplanowanych!

Pierwszy to bieg w Górach Stołowych - już w ten piątek jedziemy z kolegą z osiedla, startujemy o 7:00 rano w sobotę, a dwie godziny później startuje główny dystans czyli Zimowy Półmaraton Gór Stołowych. W tym roku szarpnąłem się na dłuższą o połowę wersję.
Potem zaczynamy sezon ścigania w Wiązownie, zawsze tam biegłem półmaraton, ale mam już w tym półroczu dwa, więc tam tylko piątkę zaliczę.
Firma w której pracuję współpracuje z Fundację Maraton Warszawski i stąd mamy zwykle możliwość biegania na koszt firmy w tych biegach - dlatego skusiłem się na Półmaraton Warszawski. Bardzo lubię ten bieg i jest on ba bardzo dobrym poziomie, więc nie myślałem za wiele. Mimo że byłem już od dawna zapisany na coś super tylko miesiąc później: półmaraton w Kownie! Zawsze chciałem pobiec w krajach nadbałtyckich  i zawsze coś nie pasowało, mam nadzieję że teraz się uda wreszcie.

A gwoździem programu i najważniejszym startem pierwszego półrocza będzie jak zawsze maraton. Wybrałem tym razem bardzo ciekawą dla mnie opcję bo Szwecję, dokładnie Sztokholm. Duża impreza, szybka trasa, ciekawe miasto do zwiedzania - będzie super! Bardzo późny termin z racji że to na północy Europy, dlatego plan treningowy zacznę dopiero za kilka tygodni - na pewno wrzucę tutaj wtedy opis planu. No to można zaczynać mocne bieganie skoro plany są ujawnione :)

ADs