Wylecieliśmy z żoną w sobotę rano - ja chory, ona na antybiotykach, jedna córka kończyła antybiotyki a druga jak się potem okazało też dostała antybiotyki w trakcie naszego wyjazdu. Na szczęście wyjazd był krótki a babcia zajęła się córkami bo inaczej wyjazd mógłby w ogóle się nie odbyć...
Jeszcze w sobotę zawieźliśmy bagaże do hotelu i pojechaliśmy odebrać pakiet startowy. Kolejka do wejścia na EXPO na Porte de Versailles była tak przeogromna że ludzie (i my też) z niedowierzaniem dopytywali się czekających czy to na pewno ta kolejka. Czekaliśmy na samo wejście około 50 minut mimo że prawie cały czas się przesuwaliśmy. W końcu po wejściu zdałem certyfikat medyczny i wydruk z moimi danymi (numer startowy itp) a w zamian dostałem pakiet startowy, czyli:
- numer startowy z przyklejonym od spodu czipem do pomiaru czasu
- broszurkę z informacjami
- kupę ulotek - reklamówek innych biegów, sprzętu itp
- plecak ortalionowy żeby to nosić
- frotkę na nadgarstek
- buff z logo maratonu
- torbę żeby złożyć rzeczy w depozycie i chyba jeszcze jakieś drobiazgi
Do zestawu startowego należy doliczyć w sumie to co się dostawało na mecie czyli koszulkę techniczną "finisher", medal, izotonik, banan i folię w kształcie kurtki z kapturem.
Na EXPO było bardzo fajnie - za 5 euro "od łebka" można było zjeść na "Rice party" - skorzystaliśmy, bardzo fajnie to urządzono chociaż stoły obłożone ceratą przypominały trochę klimaty Bareji. Za "piątaka" dostaje się porcję ryżu z mięsiwem (3 czy 4 rodzaje do wyboru) - porcje były dobre i jakościowo i ilościowo. Poza tym w cenie butla wody i banan.
Kupiłem też sobie spodenki do biegania (do kolana) Asicsa - czarne, z logo Maratonu Paryskiego, rękawki też tej firmy i z logo ale białe bawełniane a chciałem czarne z czegoś jak dri-fit tylko nie mogłem znaleźć. Poza tym koszulkę dla córeczki z logo maratonu i żona też coś sobie kupiła po czym EXPO uznałem za zaliczone.
Takie zdjęcie sobie zrobiłem na tle plakatu z zeszłego roku:
Spałem dobrze chociaż trochę dokuczała mi choroba. Kaszel i katar zwalczałem typowymi lekami ale w niedzielę rano nic nie wziąłem bo nie wiedziałem jak na lekach się biega. W hotelu niestety śniadania nie mogłem zjeść mimo że było wykupione bo w niedzielę serwują od 7:30 a ja o 8:45 miałem wybiec. Zjadłem więc sam w pokoju co tam miałem lekkiego i poszedłem na metro.
W metrze - wiadomo, wielu biegaczy. Najśmieszniej było na ostatnich 3 przystankach linią "1". Gdy wsiadałem to myślałem że się nie zmieszczę, jakoś się wcisnąłem. W środku biegacze z całego świata, wszyscy grzecznie jadą na maraton a tu na kolejnej stacji grupa wesołych południowców (Włosi albo Hiszpanie) też chce wsiąść. Dosłownie biegiem wparowali do wagonika rozgniatając nas na szybach i w dodatku uczcili to świetnymi humorami i śpiewając coś po swojemu przez resztę drogi :) !
Na starcie wolontariusze dobrze pilnowali stref startowych. W mojej najpierw było pusto:
Potem zaczęło być nie-pusto:
Aż w końcu było tyle ludzi że nawet i zimno jak by mnie było :) ja miałem ze sobą folię z Półmaratonu Warszawskiego i nie zmarzłem. Chociaż widziałem jak jedna biegaczka dosłownie cała się trzęsła bo po sygnale startu zdjęła folię - i to był błąd. Do momentu naszego startu minęło prawie 35 minut.
Mój plan na ten bieg był taki nijaki. Gdy zapisywałem się we wrześniu to podałem przedostatnią strefę startową - na czas 4:15. Marzyłem wtedy żeby w ogóle ukończyć maraton bo nie mieściło mi się wtedy w głowie że można przebiec ponad 40 kilometrów. Potem zacząłem regularnie biegać i zacząłem ambitniej oceniać swoje szanse. W końcu zacząłem plan treningowy i określiłem swój cel jako 3:45. Pod koniec tego planu przebiegłem półmaraton w czasie z którego wynika że maraton powinienem przebiec poniżej 3:30. Tak rozochocony dostałem młotkiem w głowę czyli się rozchorowałem. Przemyślałem więc wszystko i postanowiłem biec 5:20/km czyli na 3:45 od początku ale w razie braku sił postawiłem sobie za cel dobiegnięcie do mety o ile zdrowie pozwoli. Gdybym opadł z sił to pewnie zszedłbym z trasy bo najważniejsze było dla mnie nie zaprawić się i nie zrobić sobie jakiejś trwałej szkody na zdrowiu.
Tak przygotowany psychicznie zacząłem bieg w tempie około 5:20/km. Niestety gremlin mi wariował na trasie. Na całym maratonie dodał sobie ponad 500 metrów! Przez to zawyżał mi trochę tempo i uciekałem wirtualnemu partnerowi, ale powolutku i kontrolowałem tempo na oznaczeniach kilometrowych. Zresztą mam podejrzenie że gremlin wcale nie wariował tylko oni jakoś po wewnętrznych łukach tą trasę wymierzyli a w tym tłoku ja nadłożyłem te metry biegnąc czasami po zewnętrznej. Właśnie - tłok. Nie było tak źle - mimo że bieg ukończyło prawie 33 tysiące biegaczy na trasie bardzo rzadko mi się zdarzyło że z powodu tłoku było niekomfortowo.
Trasa maratonu jest piękna, niestety praktycznie nic z niej nie zapamiętałem. Pamiętam Luwr na początku, potem bieg ulicami, wpadnięcie do Lasku Vincennes i zamek dosłownie jak z bajki Disney'a w tym parku! Potem pamiętam znowu długi bieg przez miasto, tym razem okraszony kilkoma tunelami (ale nie były za długie), bieg brzegiem Sekwany z wszechobecnymi kibicami, wpadnięcie do Lasku Bulońskiego i wypadnięcie na metę. Mam totalną tabula rasa w głowie w miejscu gdzie powinny być: Plac Zgody (Place de la Concorde), Plac Bastylii, i co gorsza: katedra Notre Dame i wieża Eiffle'a. Naprawdę nie widziałem tych zabytków a są ogromne i były tuż przy trasie! Co prawda byłem piąty raz w Paryży więc już je zwiedzałem ale dziwi mnie to że nie zarejestrowałem ich podczas biegu.
A teraz od strony biegowej: wystartowałem spokojnym tempem i co kilometr powtarzałem sobie "za szybko!" - bo było za szybko ale tylko kilka sekund na kilometr więc bez tragedii. Planowałem biec 5:20/km tyle ile się da i obawiałem się że z racji choroby będzie to tylko kilkanaście kilometrów więc nie szarżowałem. Bieg jednak "szedł mi" nadzwyczajnie dobrze. Tempo nie męczyło mnie, nos nie zatykał się katarem, kaszel męczył rzadko. Na 5 kilometrze pierwszy wodopój - dawali wodę w butelkach 330ml - wziąłem jedną i czątkę banana (ok. 1/3). Na 10km tak samo - samopoczucie bez zmian, butelka wody i cząstka banana. Wtedy wbiegliśmy do parku z tym bajecznym zamkiem. Na 15km znowu to samo - muszę przyznać że bitwa o życie przy wodopojach mnie przerażała. Nogi tańczyły mi kankana na ulicy pokrytej rozgniecionymi bananami, pomarańczami, rodzynkami, kostkami cukru i butelkami po wodzie. Dużo osób (ja też) wrzucało puste butelki do specjalnych pojemników za wodopojami ale i tak zostało tyle na ziemi że jazda na łyżwach bardzo się przydawała. W takiej sytuacji nabawiłem się jedynej mojej kontuzji w trakcie mojego pierwszego maratonu czyli dostałem w piszczel skrajem podeszwy od biegacza przebiegającego przede mną w bok. Nawet nie poczułem za bardzo, dopiero na mecie zauważyłem że rana ma ze 2,5cm długości (zdarta skóra).
Po wybiegnięciu z lasku na 20km znowu wziąłem zestaw standardowy czyli woda i banan i jeszcze biegło się dobrze. Na 25km poczułem bananofobię. Nie zjadłem tego obrzydlistwa ;) wody wypiłem trochę - poczułem że za dużo piję i jem a do mety już nie tak daleko. Biegłem równo, a tempo spadło mi dopiero przed 30km ale wtedy pomyślałem sobie - zostało 12km, tyle to sobie spokojnie biegasz wieczorami, dasz radę! Około 30km spotkałem kibicującą żonę dosłownie w tłumie innych kibiców. Od tego momentu zaczął się najcięższy odcinek. Nie wiedziałem co będzie za chwilę - nigdy jeszcze w życiu nie przebiegłem więcej niż 32km więc wkraczałem na terra incognita co gorsza w stanie chorobowym... Jak by tego było mało zacząłem odczuwać skurcze. Tego się obawiałem najbardziej - że mnie złapią takie skurcze że po prostu będę musiał stanąć i nic nie będę mógł zrobić. Biegłem więc coraz wolniej i przeliczałem w pamięci ile tracę. Chciałem się w jakiejś okrągłej liczbie zmieścić, po szybkim przeliczeniu wyszło mi że tracę około minuty na kilometr, skoro biegłem na 3:45 a zostało 12-13km to pomyślałem że mam szanse na wynik poniżej 4 godzin. Trzymałem się tego pomysłu i po prostu równo biegłem. Zające na 4:00 zaczęły mnie dochodzić i wyprzedzać (startowali jedną albo dwie fale przede mną bo ja z 4:15 a ich grupa 4:00 była podzielona na dwie fale) ale nie przejmowałem się tym - wiedziałem po czasie że mam nad nimi przewagę w netto. W końcu nadszedł skurcz - to był jedyny moment w trakcie całego maratonu gdy stanąłem ale po 10-15 sekundach rozciągnięcia mięśnia prawego uda (z tyłu u dołu uda) zacząłem truchtać i o dziwo - nie wróciło na tyle silnie żebym musiał przestać biec! Wbiegłem do Lasku Bulońskiego, dużo biegaczy już idzie, kibice krzyczą swoje "allez, allez!" ale ja już nie mogę, skupiam się na równym tempie i na tym żeby dobiec. Pamiętam znacznik "26 mil" - myślę sobie brakuje 0,2*1,6 - jakieś 300 metrów a nie widać linii mety! Kolejny zakręt, kolejny, kolejny i nagle... jest! Widzę baner i ostatnią prostą. Spiker krzyczy "podnieś ręce jeśli kończysz swój pierwszy maraton". A żebyś wiedział! Uniosłem najpierw otwarte ręce i tak biegnę w niewygodnej pozycji a jak potem zobaczyłem na filmiku na samej końcówce dłonie same zacisnęły się w geście zwycięstwa. Zwycięstwa nad sobą samym - jednak udało mi się to o czym myślałem przez wiele lat - przebiegłem maraton!!!
Tuż za linią mety - słabo to widać ale mam bardzo dużo białego proszku na całej twarzy - to sól z potu :)
Kilka sekund później i nawet miałem siłę się uśmiechnąć:
Wpadam na linię mety:
Wreszcie mogę iść, starczy tego biegania na dzisiaj:
Dyplom z międzyczasami, widać że tempo do 30km było prawie idealne (strata 1:13 czyli poniżej 2,5 sekundy na kilometr na 30km do czasu na 3:45):
I to by było na tyle - teraz króciutkie roztrenowanie wymuszone całkowitym wyleczeniem tego wrednego kaszlu i wracamy do biegania :) !
Gratulacje! Dobrze, że się udało pomimo choroby. I to bardzo fajny pomysł, by na pierwszt maraton wybrać sobie tak dużą imprezę jak maratonw Paryżu, wygląda to świetnie :-)
OdpowiedzUsuńSuperancko, gratuluję! Ładny czas jak na debiut, a doświadczenie na pewno przyniesie Ci efekt w przyszłości:) Za kilka miesięcy Warszawa i będziesz mógł pokazać pełnię swoich możliwości.
OdpowiedzUsuńA co do Garmina to 1-proc. nadkładanie jest normą. Mi w każdym biegu wychodzi ok. 0,5-1 proc. więcej. Wynika to z jednej strony z niedoskonałości systemu GPS, a z drugiej - z faktu, że jednak nie biegniemy liniowo tylko lekkimi zakosami (np. wyprzedzając innych raz lewą raz prawą stroną). Do tego sam mówisz, że były tunele, a GPS się przy ich okazji gubi.
OdpowiedzUsuńGratulacje! Ja tez tam bylem:) I tez rzeczywistosc mocno zweryfikowala plany co do czasu... Nadzieje byly (i pierwsza polowka je potwierdzala) na 3:55. Sklonczylo sie na 4:10. U mnie problemy zaczely sie w tym dlugim tunelu. Ale fakt jest taki, ze debiut zaliczony w dobrej formie. Maraton przebiegniety praktycznie bez podchodzenia, a sama przygoda - nie z tej ziemi!
OdpowiedzUsuńGratulacje! Debiut w takim czasie i po chorbie zwiastuje wiele dobrych wyników :)
OdpowiedzUsuńGratulacje! Pierwsze koty za płoty :) Teraz zacznie się pogoń za życiówkami ;)
OdpowiedzUsuńWielkie gratulacje Maratończyku :) Witaj w elitarnym klubie :)
OdpowiedzUsuńGratuluję MARATOŃCZYKU! Poprawianie życiówki przyniesie równie wiele satysfakcji :-)
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki wszystkim za gratulacje! Było super, już obmyślam kolejne starty - Lębork, Warszawa i nawet wiosnę za rok mam już w planach :) Świetne uczucie tak dobiec, teraz muszę "na zdrowego" w Lęborku pokazać na jaki czas mnie stać :) !
OdpowiedzUsuńNieco spóźnione GRATULACJE !!!!
OdpowiedzUsuńNiesamowite, że podjąłeś się takiego wyzwania chory ...
Piękny czas :-)i super zdjęcie na mecie :-)))
Uśmiałem się z tej bananofobii.
OdpowiedzUsuńBardzo fajne miejsce wybrałeś na maratoński debiut.
Pozdrawiam