środa, 20 maja 2015

Maraton Gdańsk


Maraton w Gdańsku był dla mnie wyjątkowy. Zwykle łączę bieganie maratonów ze zwiedzaniem a tym razem wybrałem się prawie w domowe pielesze, w końcu to tylko 80 kilometrów od moich rodzinnych stron. Czy to wyszło mi na zdrowie - poczytajcie :) Podzieliłem relacje na kilka części.

Dojazd
Wyjechaliśmy całą rodziną do teściów więc z Borów Tucholskich musiałem te około 100km dojechać. Warto przestudiować mapkę trasy biegu i tak ustawić samochód żeby po biegu nie czekać aż całą trasa zostanie odblokowana - tak zrobiłem w niedzielę. Ale dojechałem na miejsce w sobotę bo najpierw był:

Nocleg
Pierwszy raz spałem na sali gimnastycznej - zwykle maratony organizują takie darmowe noclegi dla biegaczy i tym razem z tego skorzystałem. Ciekawe przeżycie i w sumie na zdrowie wychodzi bo o 22:00 gaszą światło i jest cisza nocna - można wyspać się przed biegiem.

Przed biegiem
Musiałem jeszcze odebrać pakiet - w Gdańsku można było rano przed biegiem (rzadko tak jest) no i musiałem... kupić skarpetki! Zapomniałem wziąć ich z domu i znowu na zdrowie mi wyszło bo kupiłem skarpetki kompresyjne Royal Bay które świetnie zdały egzamin.

Organizacja
Muszę napisać parę słów o organizacji. To był pierwszy maraton w Gdańsku, ale widać było że sponsor ma już duże doświadczenie w organizacji biegów masowych. Nie miałem żadnych problemów - strona z informacjami miał co potrzeba, wolontariuszy było dużo i wszystko było przygotowane: stanowiska na expo, samo expo, oprawa biegu, zabezpieczenie trasy, napoje i jedzenie na trasie, ilość i jakość toalet - nie mam żadnych uwag po prostu. No chyba że system do śledzenia zawodników który według kolegów padł i nie mogli zobaczyć mojego wyniku.

Bieg
Ilość zawodników nie była ogromna - ok. 1.850. Nie było tłoczno, ustawiłem się w mojej strefie na 3:10 i pobiegłem (info dla Bartka - Bosy Biegacz startował z flagą z pierwszej linii :) ). Prawie cały bieg zresztą razem z kolegą Andrzejem którego widać na zdjęciach (pozdrawiam!). Trasa była fajna, chociaż nie jestem przekonany do przebiegania przez budynek Europejskiego Centrum Solidarności, no ale rozumiem że chciano pokazać wszystko co jest fajnego w Gdańsku. Najpierw był ten ECS, potem Starówka, potem dłuuuga prosta, Ergo Arena, duża agrafka po mieście i zbiegliśmy do morza - to było fajne. Tam biegliśmy parkiem - znowu bardzo miłe i wracamy do PGE Arena i niestety jeszcze mała agrafka żeby nabić 42km, przebiegnięcie przez stadion i wbiegamy na metę na terennie hal targowych gdzie było też expo. Po drodze były podobno tereny stoczni (tego nie bardzo pamiętam ale na zdjęciach jest :) ). No i dochodzimy do najważniejszego - jak to nad morzem: wiało jak w kieleckiem. Gdy biegło się z wiatrem albo w miejscu osłoniętym to biegło mi się super (w tym parku było najlepiej) ale niestety większość czasu - tak przynajmniej zapamiętałem - biegliśmy pod wiatr albo przy bocznym wietrze co też dawało w kość. W kilku momentach miałem wrażenie że mnie prawie zatrzymuje - szczególnie na długich otwartych prostych pod wiatr i z podbiegiem. 
Biegłem na 3:10 czyli tempem 4:30/km i było to trudne przy tym wietrze. Tętno powinno być niższe, było 168 potem zgodnie z dryfem tętna poszło do 172 - widać było że bieg kosztuje mnie więcej energii niż powinien. Ja oczywiście jak zwykle brnąłem w tą ślepą uliczkę, ale gubiłem kolejne sekundy aż uzbierało się ich razem w sumie 20, ale nie miałem możliwości przyspieszyć. Czekałem na nieuchronne odpadnięcie które zawsze mnie dopadało - czasami już na 28km a czasami później, ale zwykle sporo przed 35km i kończyłem z 10 minut wolniej niż plan. Tym razem jednak (tak mi się wydaje) plan maratoński Hansonów zrobił swoje. Biegłem równo i to odpadanie było znikome do 34km a potem troszkę większe, jednak mimo wszystko małe - widać na endo poniżej. 35km to musiał być podbieg bo kolejne 4km były szybsze i w sumie tylko 4km był powyżej 5min/km i to nieznacznie. Liczyłem to kolejne stracone sekundy i walczyłem żeby wyrwać 3:15. Jeszcze stadion, wybiegnięcie z niego, ciężko już było cokolwiek przeliczać w myślach a tu zaraz po wybiegnięciu ze stadionu taki wiatr w twarz że aż sobie coś nieparlamentarnego powiedziałem. Spiąłem się i wtedy zaatakowały mnie kurcze - dopiero do mnie dotarło że cały bieg było OK i ich nie było - to też nowość, na tych ostatnich 200 metrach nie mogło mi to już przeszkodzić, dobiegłem sprintem do mety i dopiero zamieniłem się w Pinokia.

Z przejęcia nie wyłączyłem zegarka tylko nacisnąłem okrążenie. Dopiero sms dużo później dał mi dokładną informację:


a endo pokazuje że czasy na kilometrach były jak na mnie bardzo dobre - cieszy mnie ta końcówka bo zaczynam wierzyć że na jesieni wreszcie przebiegnę całość równo albo z narastającym tempem - to moje marzenie.



Co do tych kurczy (właściwie to ich braku) to myślę że to dzięki mojej żonie która kupiła mi taką fiolkę z magnezem w płynie firmy ALE. Wypiłem to wieczorem przed maratonem, poza tym przez poprzednie dwa dni piłem izotonik (izostar). Na trasie miałem żele też ALE - jakoś bardzo mi się spodobały podczas próby na długim wybieganiu - konsystencja i smal dla mnie świetne (kiedyś przy pierwszej próbie mi nie podpasowały ale teraz uważam że są świetne no i o ile wiem to polskie). Te skarpetki Royal Bay też chyba świetnie zdały egzamin bo nie miałem za bardzo dolegliwości mięśniowych po biegu a w trakcie biegu też nic nie odcisnęło ani nie obtarło.
Słowem - wygląda to na jeden wielki sukces, może nie plan maksimum ale jestem bardzo zadowolony z tego biegu!

Zdjęcia poniżej są moje, kolegi,o darmowe z fotomaraton i zrzut tych co będą dostępne na fotomaraton jak je przerobią (nie wiem czemu jeszcze teraz w środę nie można ich kupić..).

To teraz w sobotę jeszcze jeden ostatni bieg a potem podsumowanie całe wiosny i niespodzianka która będzie na jesieni, ale o tym za kilka dni :)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

ADs