Ha! I tu Was mam, wszyscy już dawno zapomnieli o Wings For Life a tu nagle relacja z mojej strony :) Przynajmniej wybijam się z tłumu relacji ;)
O czym jest ten bieg to już sobię daruję, na pewno wiecie, a jak nie to tutaj szczegóły: www.wingsforlifeworldrun.com. Krótko mówiąc - bieg charytatywny w którym startujemy wszyscy razem na całym świecie (w Polsce o 13:00 w Australii bardzo późno a w Kalifornii strasznie wcześnie) i biegniemy przed siebie. Po pół godzinie rusza samochód który nas goni. Kogo złapie ten zakończył bieg, a samochód co chwilę przyspiesza. Prędkość samochodu tak dobrano żeby dogonić nawet największych ultrasów (po niewyobrażalnych 80km) a nas, maluczkich to dużo szybciej.
Formuła biegu najpierw do mnie nie przemówiła (w pierwszej edycji dostałem zaproszenie), w dodatku kolidował z Biegiem Konstytucji i trzeba na niego dojechać do Poznania. W tym roku jednak sam się zdecydowałem i zapisałem. Chciałem przebiec dystans w okolicach maratonu żeby się zrewanżować za nieudany Rotterdam. W sumie było to dość możliwe, bo prędkość samochodu pościgowego jest tak dobrana że aby przebiec ten dystans "wystarczyłoby" tempo 4:28/km. Ciekawa jest ta formuła, bo generalnie wymagane są takie tempa jeżeli chcemy przebiec ilość kilometrów:
- 15km: 6:00/km
- 20km: 5:24/km
- 25km: 5:04/km
- 30km: 4:52/km
- 35km: 4:41/km
- 40km: 4:31/km
W sumie tempo 4:28/km to tempo z mojego poznańskiego maratonu z Wyzwaniem Runner's World. Wystarczyłoby pobiec tempem na życiówkę z przed pół roku, a przecież całą zimę trenowałem.
Jednak w tym roku to pogoda rozdała karty. Było tak gorąco, że po dojeździe całą rodzinką do Poznania moje trzy dziewczyny nie dały rady wysiedzieć na Malcie. Samochód pokazywał 29 stopni, chmur nie pamiętam - trzeba było się schować. Schowały się więc dziewczyny w centrum handlowym i zaliczyły kino a ja w tym czasie próbowałem szybko pobiec. Jak to się skończyło można się łatwo domyśleć. Nie dostosowałem tempa do temperatury, w dodatku bieg był moim daniem ciągle pod górkę (endomondo też tak twierdzi), wystarczyło więc pary w nogach na 15km tylko :( Od 20-tego km była to już walka a właściwie reanimacja nieboszczyka ;) i samochód dogonił mnie bardzo szybko bo już przy znaczniku 29-go kilometra. Na pocieszenie dodam że warunki były trudne - wszyscy koledzy pobiegli poniżej planu, porównując wynika z przed roku to mimo że pobiegło tym razem prawie 2x więcej ludzi to wyników w stylu "maraton albo dłużej" było dużo mniej.
Warto dodać parę słów o samym biegu i organizacji. Naprawdę bardzo spodobała mi się ta formuła biegu - bardzo bym chciał i za rok tu pobiec. Ciekawe jest to że niby troszkę szybciej wystarczy biec aby dużo dalej zabiec. Cała zabawa w tym że trudno jest utrzymać to troszkę szybsze tempo przez znacznie dłuższy dystans! I to mnie tu urzekło. Poza tym organizacja biegu mimo pokaźnej liczby uczestników była bardzo dobra - gratulacje dla organizatorów. Bieg jest ciekawy, większość osób zostaje dogoniona w pierwszych 10,15 kilometrach a wtedy jeszcze biegnie się po Poznaniu. Potem jest trudniej z powrotem na start gdzie czeka medal (no i oczywiście rodzina :) ). Tutaj łyżka dziegciu - autobusy które zbierały ciała biegaczy ;) z trasy (jechały za samochodem-metą) wiozły nas niepotrzebnie dalej zamiast wrócić. Mimo że na dystansie maratonu na trasie zostało o ile pamiętam z wyników kilkanaście osób to ochrona twierdziła że jest jeszcze 300 osób na trasie i muszą jechać za nimi tymi autobusami. No ale około 40km w końcu nas przepakowali do autobusów które wracały.
Teraz ciekawostka - to jedyny bieg gdzie im szybciej biegniesz tym później jesteś na mecie. To co zwykle gwarantuje że jesteś na mecie pierwszy, nie ma tłoku, dostajesz na pewno wszystko na mecie (medal, izo itp) tutaj działa na Twoją niekorzyść :) jesteś ostatni na mecie! Ale oczywiście nie było z tym żadnego problemu, wszystko na mecie było zapewnione i niczego dla mnie nie zabrakło.
Reasumując - polecam ten bieg i jak tylko się da, to do zobaczenia za rok w Poznaniu! Zapisywać się już można :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz