W sobotę pobiegłem już szósty (!) raz w Biegu Powstania Warszawskiego. Poprzednie relacje możecie przeczytać tutaj . W tym roku jak zwykle łapało mnie za gardło przed biegiem, jakiś taki rozklejający się jestem. Co roku mniej powstańców staje na trybunie honorowej, było ich tym razem już tylko dwóch. Przytłaczający ogrom cierpienia jaki przeszli powoduje że mam wielki szacunek dla tych ludzi, nie wiem czy dałbym radę po przejściach typu "zobaczyć człowieka przejechanego przez czołg" móc dalej "normalnie" funkcjonować. A ci ludzie nie tylko wrócili do normalnego życia po wojnie, ale jeszcze musieli własnymi rękami odbudowywać nasze miasto. Dobra, krótko było, ale musiałem choć trochę wspomnieć o tym - bo jest to bieg naprawdę wyjątkowy.
Plan był aby atakować rekord życiowy 39:20 z jesieni z Kozienic. Miałem po pierwszym kilometrze (który może być przez atmosferę startu trochę szybszy) osiąść w granicach 3:55/km i do ósmego kilometra włącznie tyle biec, no a potem wiadomo - nie oszczędzać się. Jak się da to finisz, jak nie to walka o utrzymanie tempa. Tyle teoria, a jak to w praktyce wyszło.
Start i oczywiście trochę tłoku, ale dzięki startowi z pierwszej strefy (fajnie mieć życiówkę poniżej 40 minut :) ) nie było źle. Już po krótkiej chwili się rozluźniło. Pierwszy km wyszedł więc w 3:45 i na tyle jeszcze trener się zgodził. Natomiast drugi kilometr to Krakowskie Przedmieście - mnóstwo kibiców, jak zwykle turyści a teraz pewnie jeszcze więcej z powodu Światowych Dni Młodzieży i trudno się powstrzymać. Na domiar złego połowa drugiego km'a to ostry zbieg Karową w dół... no i znowu wyszło 3:46. Trzeci kilometr zaczął się jeszcze podczas zbiegu, ale potem w większości już po płaskim - czyli Wisłostrada. No i znowu 3:44! Ogarnąłem się wreszcie i czwarty i piąty kilometr to już prawie przepisowo bo 3:55 i 3:58. Biegło mi się wtedy jeszcze dobrze, wszystko wskazywało na super wynik, bo na półmetku miałem 19:09. Po drodze minąłem kolegę z Klubu Biegowego Maraton Turek - Andrzeja Nowinowskiego (kazał się pozdrowić to pozdrawiam). Tak teraz patrzę że na półmetku miałem lepszy wynik niż mój rekord na 5km! Więc chyba troszkę przegiąłem, z drugiej strony był ten mocny zbieg.
Na półmetku
Pozostało teraz walczyć i utrzymać tempo. Nawet biegnąc po 4:00 dobiegłbym z poprawionym sporo bo 11 sekund rekordem. Najpierw więc tunel Wisłostrady, potem dłuuugo prosto i nie wolno zwalniać. Szósty, siódmy i ósmy kilometr (zwykle najtrudniejszy) weszły dość dobrze: 3:58, 4:03, 4:05. W sumie trochę za wolno, ale w tym momencie jeszcze przy tempie 4:00 na mecie byłoby 39:15 - nadal 5 sekund poprawiony rekord. No a zwykle ostatni kilometr się finiszuje i można tam urwać nawet 10-15 sekund! Więc nawet można było jeszcze myśleć o złamaniu 39 minut. No właśnie, można by myśleć gdyby nie jeden drobny szczegół - jakiś mądrala umiejscowił podbieg na końcówce tego biegu! ;) Straciłem tam co najmniej 15 sekund, ogarnąłem się na górze podbiegu dopiero i wróciłem do odpowiedniego tempa, no a po skręcie w prawo nagle zobaczyłem bardzo blisko metę i naprawdę zacząłem finiszować. Minąłem kilka osób, ale był to już oczywiście łabędzie śpiew i życiówki nie pobiłem. Wynik oficjalny był lepszy niż złapałem sobie sam zegarkiem, wyszło 5 sekund wolniej niż rekord czyli:
39:25
No i wreszcie meta!
Reasumując: nie było tak źle, jestem zadowolony z tego biegu. Kilka rzeczy muszę poprawić, ale po rozmowie z trenerem i analizie podobno ten początek nie był za szybki - trzeba próbować. Było gorąco mimo późnej pory (21:00 start) - to już chyba tradycja tego biegu zresztą. Ten podbieg na końcówce bardzo pokrzyżował plany, porównując moją formę do tej z przed roku to jednak jest postęp - w Kozienicach było płasko, lepsza temperatura i mniejszy tłok. W tych samych warunkach i trasie rekord na pewno byłby poprawiony.
Dobra, to teraz ciężki okres przygotowań - za miesiąc Półmaraton Praski a za dwa miesiące hit sezonu czyli Maraton Warszawski! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz