poniedziałek, 29 kwietnia 2019
Orlen 10k
Tydzień po maratonie w Wiedniu pobiegłem "paliwową" dychę czyli oficjalnie to nazywa się Bieg Oshee 10km. Impreza już od ładnych paru lat jest w naszym warszawskim kalendarzu biegowym i jak tylko mogę to chętnie biorę udział.
Tutaj termin był trochę dyskusyjny - z jednej strony często widywałem teksty w internetach że tydzień po maratonie to świenty czas na pobiegnięcie rekordowej dychy, z drugiej strony widzę po sobie że powoli się regeneruję, nie byłem więc pewny jak to wyjdzie.
Postanowiłem więc pobiec pierwszą połowę na około 40:00 na mecie i jak się uda to przyspieszyć w końcówce. Jak zwykle po cichu liczyłem na złamanie 39 minut...
Skorzystaliśmy z tego że znajomi zaopiekowali się nam najmłodszą i średnią córą (dziękujemy!!) i pojechaliśmy razem z Żonką na ten bieg. Tym razem każde swoim tempem - więc rozdzieliliśmy się i nawet dojazd z powodów logistycznych był oddzielnie. Ona pociągiem żeby mieć więcej czasu, a ja: najpierw przekazanie warty przy pociechach a potem co koń wyskoczy (mechaniczny) na start. Zaparkowałem przy metrze (rondo ONZ) i podjechałem sobie bezpośrednio na stację Stadion - polecam bo bardzo to wygodne i szybkie.
Dobra, ale trzeba niestety przejść do opisania jak tam poszło. Zacząłem nie tak źle - żeby się nie zagotować to pierwszy km w 4:01 - specjalnie takim tempem, mimo że chciałem średnio po 3:54 pobiec. Drugi kilometr no to... Tamka! Nie wiem jak można było to coś wstawić po 30-tym kilometrze na maratonie - to powinno być karalne :) dla mnie to było ciężkie i tempo mi spadło, wyszedł drugi km w 4:14! Teraz jak patrzę na wykres tętna to widzę jak skoczyło w górę na tej Tamce, to już tam zostało:
Potem uspokojnie i próba trzymania 4:00/km do połowy i jakoś to wyszło, na półmetku zbieg do Wisły i tam na końcu zbiegu robili za darmo zdjęcia to się załapałem:
Jak widać po prawej goni mnie nasza lokalna olimpijka - Anna Jakubczak (pozdrawiam!). Za chwilę mnie wyprzedzi bo ja tutaj niestety odpadłem. Na półmetku było około 20:15 i to był dobry czas żeby myśleć o złamaniu 40 minut, jednak po prostu nie dałem rady. Szósty km jeszcze dobrze, ale siódmy, szczególnie ósmy i też dziewiąty to tragedia:
Z 20:15 na półmetku zrobiło się 41:02 na mecie...
Szkoda, ale jak myślę sobie teraz o tym to wygląda na to że to za krótko po maratonie było.
A co na przyszłość? To będzie szczególny tydzień dla mnie: będę w nim miał aż trzy starty! Chyba pierwszy raz w życiu - bo tak średnio to mi wychodzi raczej jeden start na 3 tygodnie :)
Ale zbiegło się i tak:
1 maja: Półmaraton Grudziądz
3 maja: Bieg Konstytucji (5km, Warszawa)
4 maja: Piaseczyńska Mila Konstytucyjna
Cele są takie:
Półmaraton - biegniemy spokojnie z Żonką i najmłodszą pociechą w wózku
Piątka - na maksa! Poniżej 19:00 "or muerte" jak mawiał pewien polityk o diabelskim nazwisku ;) poza tym plan żeby córki starsze się też przewietrzyły (zapisane są na biegi dzieci)
Mila - też bym chciał na maksa, to tylko 1609 metrów... fajnie by było poniżej 5:30 pobiec. Widzę w historii endomondo że kiedyś na Warsaw Track Cup pobiegłem 1500m w 5:12 to by przeskalowane dawało 5:35 na milę. No ciekawe, zobaczymy!
No to trzymajcie kciuki, oby nasza mała Alicja ładnie spała w wózku na półmaratonie :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
ADs
wczytywanie..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz