poniedziałek, 16 września 2019

Półmaraton Budapeszt


Tydzień temu pobiegaliśmy u bratanków czyli po węgierskich ulicach. Dla mnie był to półmaraton tydzień po półmaratonie - wiadomo że nie brzmi to zbyt sensownie ;) ale wynik nie był tu najważniejszy, był to wyjazd rodzinno-turystyczny. Co prawda bez dzieci (dzięki babci zostały z nią w domu), ale z biegowym kompanem i jego żoną więc była nas trochę większa (4-osobowa) grupa.

Polecieliśmy samolotem (w końcu WizzAir był sponsorem tego biegu ;) ) - dzięki temu podróż trwała krótko. Sam lot to godzina i 10 minut, nawet z dojazdem i odprawami wychodzi o połowę krócej niż samochód a człowiek nie zmęczony (aż tak, bo wcześnie wstać trzeba było).
Dolecieliśmy więc w piątek rano, akurat otwarte już zostało expo. Pakiety szybko odebraliśmy, samo expo nie było zbyt efektowne, ale to tylko półmaraton. Grunt że udało mi się kupić buty na bieg. Wiem, niezbyt to mądry pomysł żeby dwa dni przed biegiem kupować nowe buty i w nich startować, ale sam sobie jestem winny: wziąłem z domu buty które troszkę mnie uwierały. Mimo że były to startówki to wywaliłem je do kosza - były na styk co do wielkości i kilka razy już sprawiły mi problemy, nie było dla nich już szans na poprawę :) Założyłem nowe buty na nogi i miałem zamiar je rozchodzić przez dwa dni. Kupiłem czerwone adidasy solardrive. Pasowały do mojego czerwonego wdzianka, mają podeszwę która mi pasuje (boost) i tylko to że są treningowe (dość ciężkie - ok.366g) jest ich minusem. Cena była w sumie taka jak u nas. A propos cen - na Węgrzech łatwo być milionerem, 100 ich forintów to trochę ponad jeden nasz grosz :) ale po przeliczeniu (pierwszy raz użyłem karty revolut - świetnie mi się sprawdzała) ceny mają bardzo podobne do naszych.


Co do rozchodzenia butów - oczywiście jak to u mnie zwiedzania było sporo. Zrobiliłem 25 tysiecy kroków w tym wieczorkiem wbiegłem na Wzgórze Gellerta. W sobotę znowu zwiedzanie, trochę na hamulcu już jednak i więcej odpoczywania, ale i tak wyszło ponad 18 tysięcy kroków. A wycwaniliśmy się i wsiedliśmy w tramwaje żeby sobie bez chodzenia miasto pozwiedzać :)

Poza tym jedliśmy węgierskie jedzenie - knajpka czy kupione w sklepie - fajne, polecam! Szczególnie ich gulasze no i ostra kiełbasa też mi zostanie w pamięci :) a przede wszystkim jednak samo miasto było piękne, też warte odwiedzenia - mi się taki styl bardzo podoba. Parlament, starówka, kościoły - piękne budynki.

Ale co ja tu właściwie, a tak - pobiegać przecież przylecieliśmy! No to niedziela rano idziemy silną grupą na start. Mieliśmy tak blisko że na siłę można było podjechać tramwajem, ale tylko jeden przystanek. Start i meta (i expo też) były na terenie uniwersytetu który jest przy Dunaju po zachodniej stronie (czyli w Budzie) i trochę na południe od centrum. Oprawa i organizacja były super, węgierscy spikerzy dbali żeby było śmiesznie (czyli po prostu mówili po węgiersku :) ).

Życzyliśmy sobie powodzenia i rozeszliśmy się do stref startowych. Ja najpierw zrobiłem rozgrzewkę - trucht, trochę ćwiczeń w biegu i kilka przebieżek. Potem do strefy i bez pośpiechu, ale też i bez długiego czekania ruszyliśmy. Biegło się dobrze, nie wyrwałem do przodu - początek zgodnie z planem. Ruszyliśmy wzdłuż Dunaju na północ przez Budę. Potem za samym centrum przebiegliśmy na wyspę Małgorzaty (Margit-sziget) która jest chyba jednym wielkim parkiem. To już była połowa dystansu mniej więcej. Wziąłem tam żel i ciekawostka: przebiegłem na chodnik z ulicy żęby wyrzucić opakowanie do kosza, a w czasie jak chciałem wrócić na ulicę minął mnie pociąg ludzi biegnących na półtorej godziny! Dziwne to było bo miałem w tym czasie jeszcze zapas do 1,5 godziny... tak mi się przynajmniej wtedy zdawało :) Niestety od tego miejsca skończyły się podrygi - przez półmaraton pobiegnięty tydzień temu byłem jeszcze zbyt zmęczony żeby dać radę wytrzymać to tempo i było coraz gorzej. Do piętnastego kilometra jeszcze straty były nieduże, ale potem już od 16 do 19 czasy rosły od 4:30 do najwilniejszych 4:50. Potem przyspieszyłem jednak: 4:46 i 4:28 i na metę wbiegłem z 1:32:17.

Czas nie jest zbyt satysfakcjonujący, ale trudno - nie jechałem tam po życiówkę. Wyjazd był naprawdę fajny więc nie ma co narzekać. Teraz spięcie na ostatniej prostej - 6 października maraton w Brukseli i naprawdę muszę tam pobiec poniżej 3:10!!!










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

ADs