Po odbiorze pakietu zwiedzałem miasto, jak to zwykle u mnie - kończąc z dwudziestoma tysiącami kroków, ale też i zaliczonym ogromem pięknych widoków. Miasto jest naprawdę ładne, spójne architektonicznie, bardzo stare i ogromną starówką - o ile można tak nazwać centrum miasta. Ono po prostu całe jest bardzo stare.
Noc spędziłem w hostelu do którego przeniosłem się na ostatnią noc z służbowego więc dużo droższego hotelu). Okazało się że w ten sam weekend był jakiś koncert idola nastolatek co wyniosło ceny i prawie do zera obniżyło dostępność hoteli. Jak by kto pytał to nie polecam spania w hostelu - warto dopłacić do hotelu!
Rano przyszykowałem się na start w moim czerwonym wdzianku, spakowałem torby i zostawiłem w hostelu a sam pojechałem autobusem na start. Nie było daleko, ale nogi trzeba oszczędzać. Pogoda miała być pochmurna ok około 9 do 13 stopni. A w rzeczywistości było słonecznie i na tyle ciepło że ja w tym skąpym ubranku nie marzłem... a start o 10:00 więc miałem biec w coraz wyższych temperaturach. Nie wyglądało to za dobrze :)Tym razem zupełnie jak nie ja pojechałem na start dużo przed czasem. Organizatorzy bardzo uprzedzali żeby nie śmiecić i nie sikać bo będą kary (usuwają z wyników). Natomiast ilość toalet była tak ograniczona że kolejka była na pewnie jakieś pół godziny (a słyszałem że stali podobno i godzinę - trochę w to nie wierzę). Ale od czego ma się mózgownicę - wystarczyło odejść kilka przecznic i w kawiarni skorzystać z toalety. Co zrobiłem. Dwukrotnie. W ogóle dziwne to było że wiele razy chciało mi się iść do toalety, niby tak zawsze jest że człowiek się stresuje, ale tym razem miałem większą "presję na pęcherz". Może przesadziłem z piciem poprzedniego dnia, a może jakieś lekkie problemy z przeziębieniem pęcherza w samolocie - nie wiem. Tak czy siak miało mnie to prześladować.
Tymczasem do startu jeszcze sporo czasu - oddałem torbę do depozytu, załatwiłem tą toaletę i położyłem się na trawie w parku Nicolson Park przy starcie. W końcu nadszedł czas żeby pójść na start. Miałem strefę czerwoną czyli chyba drugą z najszybszych. No i znowu zaczęło mi się chcieć siku. W takiej Francji wszyscy sikali by po murach, u nas czy w Niemczech często są wystawione takie toalety - słupki dla mężczyzn gdzie cztery osoby mogą skorzystać, ale tutaj niestety nic - więc zacząłem się stresować że będę biegł w takich niekomfortowych warunkach. No nic, trzeba wytrzymać - zaczęło się odliczanie i ruszyliśmy!
Na początku było trochę tłoku, na starcie było zwężenie, ale nie trwało to długo. Całe pierwsze osiem kilometrów trasa prowadzi przez centrum Edynburga. Droga była częściowo brukowana, za to piękne widoku bardzo starej części miasta, dużo kibiców i dłuuugi zbieg aż do morza.
Moim celem na ten pierwszy odcinek było utrzymanie tempa około 4:40/km (dokładny opis planu w poprzednim wpisie). Niestety nigdzie nie było znaczników kilometrowych - oni tu liczą dystans w milach i w ten sposób łapałem okrążenia. Natomiast zegarek pokazywał mi oczywiście tempo w minutach na kilometr i tego się pilnowałem. Poza tym przeliczyłem sobie dzień wcześniej moje planowane tempa na minuty na milę, chociaż to akurat w niczym mi nie pomogło bo znaczniki tych mil były moim zdaniem bardzo na oko. Łapanie czasów poszczególnych mil było bardzo mylące, patrzyłem na tempo odcinka i to było całkiem rozsądne. Na tym pierwszym odcinku był jeden haczyk - czyli podbieg na szóstym kilometrze. Trudny i męczący, ale nie cisnąłem tam bo na wcześniejszych zbiegach wyszło trochę nadróbki, z zadowoleniem powitałem więc to że na podbiegu zwolniłem. W sumie te pierwsze 5 mil (czyli 8km) przebiegłem w średnim tempie 4:33/km - liczonym według zegarka, a na zawodach trzeba mieć minimalnie szybsze tempo bo trasa jest atestowana po najkrótszej możliwie linii. A człowiek mojego typu biegnie w tłumie więc nadkłada na zakrętach trochę drogi co powoduje że biegnie się więcej - czyli tempo musi być troszkę szybsze. Oczywiście nie aż tyle - ja tutaj zrobiłem 7 sekund/km szybciej, gdyby to było 1-2 sek/km to byłoby OK. Ale i tak byłem (i dalej jestem) zadowolony - trasa była bardzo z górki, wysiłek nie był za duży. Acha sikać dalej mi się chciało coraz bardziej.
Drugie odcinek z mojego planu to do półmetka czyli kolejne 8 mil albo 13 kilometrów. To był już odcinek wzdłuż morza. Fajny, biegliśmy przez turystyczne miejscowości, potem obok miejsca gdzie będzie meta. Kibice dopingowali, wolontariusze podawali wodę (fajnie że w buteleczkach 330ml) - piłem ale też i polewałem się na głowę bo było ciepło. Poza tym prawie cały czas słońce świeciło (po biegu miałem spalone ramiona i opaloną twarz!). Te buteleczki bardzo pomagały żeby się napić i mieć jeszcze sporo wody na polewanie się żeby się ochłodzić. Dziwne - w maju w Szkocji taka pogoda... na szczęście nie było mocnego wiatru który by nas hamował, chociaż jak by wiało z boku tak żeby ochłodzić to bym chętnie taki wiatr sobie zażyczył. Z fajnych rzeczy to sponsorem biegu była też firma High5 - moja ulubiona jeśli chodzi o żele. Rozdawali je na kilku punktach (te wodniste - nie trzeba ich nawet popijać) i mimo że miałem swoje w saszetce na wszelki wypadek to okazało się że nie musiałem ich nawet wyciągać bo na punktach odżywczych je rozdawali, nawet często od razu otwarte żeby łatwiej było. Te które rozdawali wystarczyły mi na całą trasę - wziąłem ich trzy sztuki. Biegłem więc wzdłuż tego morza i starałem się pilnować tempa 4:40-4:44/km. I wyszło idealnie - to znaczy miałem średnie tempo 4:42/km aż do półmetka, na którym zameldowałem się z czasem 1:38:23. To by oznaczało że jest o ponad 1,5 minuty za szybko, ale to nadal było OK z racji bardzo specyficznego profilu trasy - ten mocny (prawie 100 metrów) zbieg na początku trasy i płaski cały odcinek aż do mety. Czyli gdybym utrzymał to tempo to powinienem złamać 3:17 na mecie. To był mój plan maksimum i wszystko wyglądało w tym momencie bardzo pozytywnie. Acha po drodze w krzakach wyskoczyłem wreszcie na siku - nigdy mi się chyba nie zdarzyło żeby w trakcie biegu zatrzymywać się na toaletę, ale za bardzo mnie to męczyło już psychicznie, a to był moment i dogoniłem tak na oko osoby które biegły obok mnie zanim się zatrzymałem.
Ostatni odcinek według mojego planu - czyli cała druga połowa maratonu miała być troszkę szybciej. Przyspieszyłem więc nieznacznie i następne mile, a dokładniej to całe 10 mil) zaczęły wchodzić w tempie poniżej 4:40/km. Ten odcinek był dalej wzdłuż morza, aż do pięknego parku ze starym pałacem w środku i jedynym odcinkiem po drodze gruntowej. Fajnie się to wspomina - piękna trasa. Zawróciliśmy tam i zaczęliśmy wracać na start (nie tak do końca bo meta była dużo bliżej). W tym parku byliśmy na 29-tym kilometrze i z tego miejsca zostało jeszcze 13km do mety.
Biegło mi się naprawdę dobrze - nie miałem skurczy, nie czułem się słabo ani źle, zauważyłem że wyprzedzam wiele osób - bo tempo troszkę nawet podkręciłem. I tak było do 37km włącznie, niestety ostatnie 5 km trochę zwolniłem. Jednak nie narzekam - nie było to odpadnięcie, tylko lekkie zwolnienie, tempa tych trzech ostatnich mil były 4:58, 5:22 i 5:13/km - czyli średnio około 5:11/km co oznacza stratę około 100 sekund. Ostatnie kilkaset metrów (wg zegarka 370m) to średnio 4:19/km więc siły trochę jeszcze były i wbiegłem na metę z czasem
3:19:22
Ech niby tylko kilka sekund szybciej niż na jesieni w Poznaniu, ale jestem zadowolony! Po pierwsze plan minimum został osiągnięty. Po drugie to odpadnięcie na końcu było małe i jak patrzę na wykresy - wynikło chyba w dużej mierze z temperatury która szybko urosła na ostatnich 15km. Po trzecie dobrze wykonałem plan treningowy co pozwoliło mi schudnąć (po Poznaniu i przerwie od biegania przybrałem na wadze) i udało się zrobić planowane zajęcia na siłowni i na basenie. Po biegu czułem się dobrze, udało mi się szybko wrócić do hostelu po bagaż, dostać na lotnisko i lotem łączonym przez Londyn wrócić do domu o północy.
Generalnie będę bardzo, ale to bardzo miło wspominał ten bieg. To już 26-ty maraton w mojej kolekcji i chyba jeden z najładniejszych medali - na szkockiej kracie!
To wrzucam trochę zdjęć na pamiątkę i cóż - teraz za dwa dni Bieg Ursynowa, ale beż ścigania się, za tydzień Rzeźniczek a potem... zaplanowałem sobie dwie rzeczy: po pierwsze zrobić krótki plan treningowy pod prędkość (czyli pod 5/10km) i sprawdzić się w Biegu Powstania Warszawskiego (no nie biegłem dychy jeszcze w tym roku!). A potem... maraton na jesieni! Jestem już zapisany, znowu będzie pięknie - turystycznie i sportowo. W zupełnie innej części Europy, ale też bieg wzdłuż morza cały czas!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz