Trochę znienacka, ale wypadł mi dodatkowy start: Bieg Złotych Liści w parku miejskim w Piasecznie. Właściwie to moja żonka się tam zapisała i miała biec, ale z powodu samopoczucia poprosiła o zmianę. Bieg jest kameralny, organizowany przez piaseczyński klub biegowy "Kondycja" który prowadzą razem Renata i Wiesław Paradowscy. Całkiem znane postacie bo oboje to reprezentanci Polski i medaliści. Szczególnie dla nas maratończyków pani Renata z życiówką 2:27:17, wygraną w Hamburgu i drugim miejscem w Bostonie (!) dużo znaczy. Kondycja klub popularyzujący bieganie i dużo można im zawdzięczać - nie tylko to ile biegów które organizują pobiegłem (Piaseczyńska Piątka, Frog Race, Piaseczyńska Mila, Bieg Złotych Liści, Memoriał Rosłona, Bieg Józefosławia), ale też dzięki im staraniom mamy naprawdę piękny jakościowo stadion lekkoatletyczny w Piasecznie na którym świetnie mi wychodzą wszystkie sesje szybkościowe.
Dobra po takim wstępie to już można szybko - przyjechaliśmy z najmłodszą córką, przepisaliśmy numer startowy na mnie w biurze, odebrałem ten numer, zrobiłem rozgrzewkę i byłem gotowy. Trasę znamy bo już tam żonka biegła, plan był aby spróbować pobiec równo po 4:00/km. No i tak krótko: udało się przez połowę dystansu. Potem tempo spadło i to niemiłosiernie - do 4:25/km! Ale dzięki temu że dystans nie jest zbytnio atestowany (nie jest w ogóle atestowany, jest sporo mniej niż 5km :) ) to czas wyszedł ładny dla oka: 19:52. Jednak brakowało ponad 200 metrów wg garmina, więc gdyby było tego dystansu tyle co powinno być, to czas byłby tuż poniżej 21 minut, a nie 20.
Oprócz tego wczoraj pobiegłem jeszcze Park Run - chciałem na tydzień przed maratonem sprawdzić się na jakim jestem poziomie. Coś mi ta forma nie rusza się do góry i to mnie martwi. Przed moim bardzo dobrym startem w Poznaniu w 2015 miałem start na dychę tydzień przed maratonem i tam zrobiłem moją aktualną życiówkę na 10km. Więc liczyłem że takie pobudzenie w ostatnim tygodniu będzie miało sens. Spróbowałem podjechać na taki test - najszybszy ParkRun w okolicy odbywa się oczywiście w Parku Skaryszewskim. Z okazji bliskiego "halołyna" część biegaczy przybyła z kosą, przebraniem za wampira albo czymś podobnym. Ja przyjechałem z moimi dwiema młodszymi córkami. Moim zdaniem to też powinno ich wystraszyć. Ale jak to ja - przyjechałem na ostatnią chwilę, rozgrzewkę więc zrobiłem nie za długą, ale myślę że nie było bardzo źle: dwa kilometry w tym ćwiczenia i przebieżki się udało zmieścić. Plan był trzymać (wiem, nudne - cały czas to samo) 4:00/km i zejść poniżej 20 minut. A jak poszło? Było dużo lepiej niż zwykle, bo aż 3,5 kilometra się udawało a potem powolutku odpadałem. Nie było to strasznie dużo jak poprzednio, jednak w sumie kilkanaście sekund straty wyszło i czas oficjalny to 20:14.
Następnego dnia zrobiłem 18km w Lesie Kabackim (w lesie 15km, potem 3km w tempie maratońskim po asfalcie). Myślę że jestem gotowy. Wyniki pokazują że jestem troszkę wolniejszy niż przed Edynburgiem (o te 14 sekund na piątkę) albo Poznaniem (to już 27 sekund na piątkę) a w tych dwóch miejscach ledwo złamałem 3:20 w maratonie. Plan więc jest na Niceę jasny:
- zacząć po 4:44/km i na połówce zameldować się dokładnie w 1:39:59
- potem można minimalnie próbować urywać, ale kilka sekund na km o ile samopoczucie pozwoli
- plan A: złamać 3:20
- plan B: nie odpaść w końcówce i dobiec jak najrówniejszym tempem
- plan super-super: pierwszy raz w życiu zrobić BNP i złamać 3:18
Trzymajcie kciuki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz