Na koniec dziesiątego tygodnia przygotowań do maratonu wypadł mi w tym roku Półmaraton Warszawski. Super impreza, więc i tak bym pobiegł, a w dodatku w mojej pracy oferowali pakiety startowe - więc nie zastanawiałem się w ogóle. Wydawało mi się jeszcze dwa dni przed biegiem że wszystko idzie doskonale: od trzech tygodni zacząłem liczyć kalorie co powolutku obniża mi wagę, treningi zaczęły być łatwiejsze pod względem odczuwanej trudności - przez co tempa powolutku się podnoszą - zaczynałem wierzyć że sprawy idą w dobrym kierunku!
I wtedy nadszedł piątkowy wieczór. Przez ostatni tydzień moje dziewczyny (wszystkie cztery - żonka i trzy córki) w różnych fazach przechodziły grypę żołądkową. Ja nie wiedzieć czemu byłem przekonany że mnie to ominie. Nie ominęło - czekało na półmaraton! W nocy z piątku na sobotę było ciężko - objawy zatrucia pokarmowego, rano na kilka godzin się poprawiło, nawet pojechałem na dzień otwartych drzwi liceum ze średnią córą, ale zaraz po powrocie się bardzo pogorszyło i nie byłem w stanie nic robić, leżałem z objawami wirusowymi (ból mięśni, szczególnie uda, bulgotanie w żołądku, ogólne i duże osłabienie). Na szczęście dużo piłem izotoników, wziąłem probiotyki i raz wieczorem coś przeciwzapalnego. Dałem też radę coś zjeść lekko strawnego. W nocy było jeszcze gorzej, w sumie chyba siedem czy dziewięć razy wstawałem do ubikacji i straciłem na wadze sporo tej nocy :) Zastanawialiśmy się z żoną czy w ogóle wystartuję (bo oboje byliśmy zapisani na ten bieg), czy może ja będę kibicował tylko.
Nad ranem mi się trochę poprawiło, postanowiłem że spróbuję. Wziąłem stoperan na wszelki wypadek, zjadłem lekkie śniadanie i pojechaliśmy. Żonka mi odstąpiła jeden swój żel (zapomniałem wziąć ze sobą swoje!), trochę wypiłem jeszcze i liczyłem że jakoś przeżyję ten bieg. Po wyjściu z domu trochę się zdziwiłem - miało być od 8 do 11 stopni w trakcie biegu, a samochód pokazywał 4,5 stopnia tylko! I było czuć że jest zimno, a ja krótkie spodenki i rękawek, bez nawet opaski na uszy czy rękawiczek... No nic, z samochodu na metro Imielin, do Centrum, przesiadka na M2 i stacja Stadion. A tam nie było już tak źle, jeśli chodzi o temperaturę. Niebo może nie wyglądało za ładnie, ale dało się wytrzymać.
Przed chorobą miałem plan taki aby złamać 1:32 w tym biegu. Wynikało to z obecnego poziomu - 20:12 na piątkę to daje tempo 4:02/km. Na Biegu Chomiczówki 15km wyszło w tempie 4:20/km. Więc dystans o ponad 1/3 dłuższy w tempie 4:22/km byłby bardzo dobrym wynikiem. Planowałem więc pobiec równym tempem - na zegarku pilnować 4:20/km (zegarek zawsze trochę szybsze tempo pokazuje względem atestacji bo nadkładamy drogi na zakrętach).
No ale co zrobić z tą chorobą? Podszedłem w sposób nieodpowiedzialny: po prostu nie zmieniłem planów mimo tej grypy żołądkowej. Podejrzewałem że skoro to wirusowa przypadłość to pewnie organizm będzie osłabiony i przebiegnę 7, może 10km takim tempem i nie będzie czego zbierać. Mimo tego brnąłem w to. Czyli jak widać plan już był :) ustawiłem wirtualnego partnera na 4:20/km i poszliśmy na start. Żonka do toi-toi'ów, a ja na rozgrzewkę. Chociaż miałem dużą pokusę żeby ją pominąć z powodu choroby żeby nie osłabiać się bardziej. Ale przemogłem się i zacząłem truchtać. Trochę ćwiczeń, kilka przebieżek i po trochę ponad 2km ustawiłem się na starcie. Kolega z osiedla był akurat tuż obok, więc pożyczyliśmy sobie jak najlepszych wyników i już trzeba było startować.
Trasa była całkiem fajna w tym roku. Start z Mostu Poniatowskiego i nie przeszkodził mi ten podbieg (w zeszłym roku biegłem piątkę i bardzo na niego narzekałem). Potem w prawo w Marszałkowską, ale zaraz znowu w prawo przy Ogrodzie Saskim i w lewo w najbardziej turystyczne okolice: Krakowskie Przedmieście i potem Miodową. Ja pilnowałem wirtualnego partnera, było troszeczkę szybciej, ale w granicach błędu zegarka. Oznaczenia kilometrowe mi na początku umknęły i na pierwszych 7km złapałem je tylko trzy razy. Mimo to widziałem że jest dobrze, nawet za dobrze! Przy tempie 4:20/km co trzy kilometry powinno stuknąć 13 minut. A ja ja 7-mym kilometrze zanotowałem 30:10 - czyli nadróbka 10 sekund do tempa które byłoby na czas szybszy niż planowane 1:32 (bo 4:20/km daje czas 1:31:26). Z jednej strony to wyglądało bardzo źle - biegłem szybciej niż plan zrobiony przed chorobą. Z drugiej strony czułem się dobrze, no mam już trochę tych biegów zrobionych i czułem po prostu że jest dobrze. Zacząłem trochę kombinować że może utrzymam to tempo i skończę poniżej 1:31, ale myślałem też o tych wszystkich argumentach które mówiły że mogę zupełnie odpaść za chwilę.
Zgodnie z moim typowym podziałem "połówki na trzy" plan na półmaraton zwykle robię tak żeby pierwsze 7km hamować tempo do zakładanego, w drugich 7km skupić się na jego utrzymaniu, a ostatnie 7km walczyć o utrzymanie tego tempa albo przyspieszyć (to mi się chyba nie zdarzyło :) ). Dzisiaj było dziwnie - nawet podbiegi na wiadukty - jak ten na 7-mym km nie powodowały żebym zwalniał ani żebym się zmęczył. Nie wiem czy tak dobrze jestem wytrenowany czy to jakieś złudzenie, ale szło naprawdę dobrze. Na drugiej "tercji" półmaratonu oznaczenia kilometrowe już wyłapywałem zręczniej, tempo było cały czas w zadanym zakresie, chociaż widzę teraz że minimalnie spadło, bo z 30:10 w pierwszej tercji wzrosło do 30:30 w drugiej. Różnica niecałych 3 sekund na kilometr, ale nadal tempo ogólne to 1:00:40 na 14km czyli idealnie 4:20/km! Co ciekawe w oficjalnych wynikach międzyczasy na 5km, 10km i 15km pokazują co do sekundy to samo tempo i prognozowany czas ukończenia (czyli to co ja łapałem ręcznie na oznaczeniach kilometrowych dało inne wyniki - musieli albo źle ustawić znaczniki albo maty sczytujące te czasy.
Ostatnia tercja to już powrót w okolice startu. Najpierw Wisłostrada, podbieg na Most Gdański, obok Zoo, trzy zakręty wśród warszawskiej Pragi które się dłużyły, ale ja o dziwo czułem moc. Nie było śladu po grypie żołądkowej czy jakimś wirusie, wyprzedzałem odpadających, mnie też parę osób wyprzedziło z tych co mieli duuużo siły, ale finisz był całkiem mocny - ostatnie 1,13km garmin pokazał w tempie 4:06/km! Wbiegłem z podniesionymi rękami bo wynik mnie zaskoczył pozytywnie jak już od dawna mi się to nie zdarzyło:
1:31:21
Ostatni raz szybciej pobiegłem ponad 5 lat temu, w Wiązownie. No w sumie w Reykjaviku w 2022 było bardzo podobnie, ale troszkę wolniej. Jestem strasznie zadowolony.
Tylko nie za bardzo wiem jak to wytłumaczyć. To się nie powinno zdarzyć - jeszcze kilka godzin przed startem, tak o 4:30 rano gdy po raz trzeci wróciłem z kibelka i stwierdziłem że jednak muszę natychmiast tam wrócić myślałem że w ogóle startowanie w takim stanie nie ma sensu. Chyba jednak dolegliwości żołądkowe równie szybko mogą narastać co się cofać :)
Pewnie moja kontrola wagi coś tu pomogła - trzy tygodnie niby bez diety, ale samo liczenie kalorii dużo zmienia, bo odwodzi od podjadania. W każdym razie efekty są super - ze średniej 7-dniowej wagi 79,5 jestem teraz trochę poniżej 78,5 (a w dniu biegu było 77,6, ale to wahnięcie w dół z powodu sczyszczenia przewodu pokarmowego).
W sumie oprócz tej wagi to nie zrobiłem ostatnio nic bardzo różnego od tego co robiłem wcześniej. Plan realizuję dobrze, ale nie idealnie... no nic, ważne że idzie ku lepszemu!
Na mecie spotkałem sporo znajomych - Jakuba z którym biegliśmy w Pradze:
Czasy takie jak ja kiedyś gdy byłem piękny i młody czyli 1:25 :) (gratulacje!). Kazik z osiedla z życiówką 1:33, kolega Radek ze skromnym 1:21 (!), internetowy znajomy Kuba Suchorowski który też pobiegnie w Hamburgu może też być zadowolony bo 1:27. Generalnie ten weekend w Warszawie naprawdę dał dużo powodów do radości biegaczom!
Moje statystyki z tego biegu:
Wg orgów biegłem równiutko jak po sznurku przed 15km, a na ostatnich 6km straciłem tylko 17 sekund. Ale z moich międzyczasów wynikało że jest trochę inaczej (dwa obrazki niżej to widać).
Zielone u góry to pierwsza tercja 30:10, na biało druga 30:31 i znowu na zielono ostatnia 30:15. No generalnie - było BARDZO równo, czułem się mocno i oczywiście było zmęczenie bo to w końcu półmaraton - trzeba biec mocno, ale nawet na podbiegach gdzie zwykle tracę - tutaj było dobrze (tylko jeden stromy na most trochę mnie spowolnił). Chyba te podbiegi na Karczunkowskiej coś jednak dały :)
Dobra to na koniec szybko raport z tygodnia treningów:
18.03.2024 | poniedziałek | siła | wolne | 0,00 |
19.03.2024 | wtorek | BS 10km SB 10x 160/160m |
Podbiegi na wiadukcie nad torami – 10 razy po 150m, bardzo fajnie – wyszły po 3:30/km | 9,95 |
20.03.2024 | środa | BS 6km WT 3x 4km 4:25/km |
Po ulicach wokoło, zrobiłem szybszym nawet trochę tempem żeby popróbować tempo na półmaraton w niedzielę. Wyszło bardzo dobrze, poniżej 4:20/km nawet | 15,23 |
21.03.2024 | czwartek | BS 12km | Spokojne 10km | 10,10 |
22.03.2024 | piątek | basen | Spokojne 6km | 6,00 |
23.03.2024 | sobota | BS 10km RT 10x 40”/80” |
wolne – choroba (grypa żołądkowa) | 0,00 |
24.03.2024 | niedziela | Półmaraton Warszawski | Super wyszło!!! 1:31:21 | 25,18 |
66,46 |
Zostało pięć tygodni do Hamburga - zaczynam snuć plany że może coś poniżej 3:20 będzie tam możliwe, pomyślę nad tym, trzeba by coś jeszcze sprawdzić - może podczas któregoś z biegów długich, które mi jeszcze zostały :) ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz